Dziś blog wspiera:

czwartek, 31 marca 2016

Zachwyca lub przeraża (3)

Nim Fulgencio Batista, kubański dyktator, skończy swoją pierwszą prezydencką kadencję i wyjedzie do USA, Fidel stanie się dorosły. Już jako 19-latek zostanie przeniesiony na resztę nauki z kolegium jezuickiego w Santiago de Cuba do kolegium jezuickiego w Hawanie, a kilka miesięcy później, w 1945 zacznie tam studia. Trudno nie zauważyć, że - podobnie jak w przypadku Stalina - religijna, ultrakatolicka szkoła w ultrakatolickim kraju formuje człowieka religii wrogiego. 


Ale wróćmy jeszcze na chwilę do końca lat 30.

W roku 1940 czternastoletni owoc pozamałżeńskiego związku robotnicy rolnej i zamożnego plantatora, Fidel Castro, pisze list do prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta.

Pisze w nim słabym angielskim na papeterii jezuickiego Colegio de Dolores z Santiago de Cuba:

„Mój dobry przyjacielu Roosevelcie.

Nie wiem bardzo angielski, ale wiem tak wiele, że piszę do Ciebie.
Lubię słyszeć radio i jestem szczęśliwy, bo usłyszałem w nim, że ty będziesz prezydentem na nowy periodo (okres - napisał to po hiszpańsku - przyp. JH).

Mam dwanaście lat (nie wiadomo, czemu tu skłamał, miał już 14 lat - JH). Jestem chłopcem. (…) 

Jeśli chcesz, daj mi dziesięciodolarowy banknot zielony amerykański, w liście, ponieważ nigdy miałem ani widziałem dziesięciodolarowy banknot zielony amerykański. Wyślij go na adres: Señor Fidel Castro, Colegio de Dolores, Santiago de Cuba, prowincja Oriente, Kuba.

Nie wiem bardzo angielski ale wiem bardzo hiszpański i przypuszczam, że ty nie wiesz bardzo hiszpański, ale wiesz bardzo angielski, ponieważ ty jesteś Amerykaninem, ale ja nie jestem Amerykaninem.

Dziękuję bardzo, Fidel Castro

PS. Jeśli potrzebujesz żelaza do budowy swoich statków, pokażę ci wielkie minas (kopalnie - napisał to po hiszpańsku - przyp. JH) żelaza. Są w Mayari, prowincja Oriente.”

(Fidel nie musiał pokazywać FDR wielkich „kopalni żelaza” w Mayari, od początku XX wieku były w rękach dwóch amerykańskich koncernów, Bethlehem Cuba Iron Mines Company (należącej do Bethlehem Steel) i Nicaro Nickel Company. Obie te firmy w wielkich, dewastujących środowisko odkrywkach wydobywały rudę żelaza, kobalt i nikiel, i  wywoziły je ze zbudowanego nieopodal, w Nicaro, portu wprost do hut w USA.

Bethlehem Steel rzeczywiście - z rudy żelaza, także kubańskiej - w latach 40. zaczęło produkować na wielką skalę statki i okręty na potrzeby walczącej amerykańskiej floty. Stocznie należące do Bethlehem Steel w Baltimore ze stali z hut należących do Bethlehem Steel w Maryland wyprodukowały ponad 1100 okrętów do końca wojny, choć oczywiście trudno przypisać Fidelowi pomysł. Dziś ta firma jest bankrutem, a jej resztki zostały przejęte przez koncerny stalowe z Indii i Rosji.)

List Fidela do FDR został zaewidencjonowany przez urzędników Departamentu Stanu. Choć FDR raczej nie miał okazji zobaczyć go na oczy, ktoś go w końcu wykopał i można go dziś oglądać w sieci.

List Castro do Roosevelta, 1940. Fot. Wikipedia.


Nim Fulgencio Batista, kubański dyktator, skończy swoją pierwszą prezydencką kadencję i wyjedzie do USA, Fidel stanie się dorosły. Już jako 19-latek zostanie przeniesiony na resztę nauki z kolegium jezuickiego w Santiago de Cuba do kolegium jezuickiego w Hawanie, a kilka miesięcy później, w 1945 zacznie tam studia. Trudno nie zauważyć, że - podobnie jak w przypadku Stalina - religijna, ultrakatolicka szkoła w ultrakatolickim kraju formuje człowieka religii wrogiego.

Swoich 10 dolarów od FDR nie doczekał, ale 4 lata później, w 1949, kiedy żeni się z Mirtą Diaz-Balart, dostaje dwa czeki o łącznej wartości 1000 USD w prezencie ślubnym od przyjaciela rodziny żony. Przyjaciel podpisuje czeki po prostu: Fulgencio Batista.

Dziesięć tysięcy dolarów dokłada teść, i Castrowie jadą na trzymiesięczny „miesiąc miodowy” do Nowego Jorku.

A Mayari, cóż, Mayari jeszcze w tym samym roku, kiedy Fidel pisał do FDR, doczekało się swojego hymnu, napisanego przez Compaya Segundo, a rozsławionego 50 lat później przez Buena Vista Social Club: Me Voy Pa' Mayari, Moja droga do Mayari.



***

Doświadczenie przybysza na Kubie jest podobne do tego w Chinach - idziesz ulicą i wszyscy widzą, że nie jesteś stąd. Tutaj to jest o tyle dziwniejsze, że jednak, teoretycznie, nie różnisz się fizycznie od tutejszych ludzi. Ale jednak inaczej chodzisz, inaczej się rozglądasz, inaczej ubierasz. Idziesz bez celu, a tu się nie chodzi bez celu, tu się przemieszcza, stąd, dotąd, a nie tak bez sensu, niby tu, a niby tam, może zdjęcie zrobić, a może pogapić się. Tu się nie gapi, tu się załatwia sprawy i się idzie.

Stara Hawana, Habana Vieja. Fot. JH.


Jest o tyle trudniej, niż w Chinach, że w zasadzie nie ma gdzie iść ani po co. Nie ma sklepów, po których można by się posnuć, pooglądać, coś kupić. To znaczy, są w niektórych miejscach, na przykład na placach Starej Hawany, takie stoiska handlowe, na których możesz kupić kolekcję pocztówek z Hawany, albo reprodukcje plakatów rewolucyjnych, flagi kubańskie, koszulki z Ché, kubki z Fidelem, termometry z magnesem w kształcie Kuby. Ale jak już kupisz raz koszulkę z Ché, i flagę kubańską made in China, i cedeka z muzyką, to ile jeszcze możesz.

A poza tym nie ma nic. Nie da się tak po prostu wejść do kawiarni czy restauracji i zamówić coś do żarcia czy picia, jeśli nie jesteś w zorganizowanej grupie i nie masz tu zarezerwowanego terminu. To znaczy, można, ale trochę konspiracyjnie, albo cię nikt nie zauważy i po godzinie sobie pójdziesz, albo dostaniesz propozycję wypicia puszki cuban cola za pięć peso convertible, czyli za 5 EUR. Za to handlarz kradzionymi cygarami zjawi się po trzech minutach, ale nigdy nie wiesz, czy nie jest prowokatorem z bezpieki, który marzy, by cię wsadzić i deportować.

Stara Hawana, Habana Vieja. Fot. JH.

Nawet jeśli uda ci się usiąść w jakiejś knajpce i nawet jeśli obsługa będzie skłonna ci coś sprzedać, nie jestem pewna, czy zechcesz to zjeść. Wszędzie jest to samo, rozgotowana czarna fasola, frijoles negros, z rozgotowaną tłustą wieprzowiną, do tego czasem jakieś rozgotowane pataty albo żylasty kurczak. Bez przypraw, bez smaku, najlepiej, żeby było tłusto.

Kuba jest wyspą, a Hawana jest miastem portowym, ale w zasadzie nie da się tego zauważyć w menu. Jeśli jacyś ludzie w mętnej wodzie pokrytej plamami ropy wzdłuż „kultowej” promenady nadmorskiej Malecòn łowią ryby, to zwykle na własne potrzeby. Nie ma budek ze smażonymi rybami, frytkami, napojami, nie da się zamówić w restauracjach ostryg, homarów, krewetek, ośmiorniczek. Czemu nie ma? Bo by trzeba było wypłynąć na morze, a jak wypłyniesz na morze, to uciekniesz na Florydę.

Taxi, Trinidad del Mar. Fot. JH.


Siedziałam w restauracji La Pampa przy Malecòn chyba z dwie godziny, zupełnie niewiarygodne przeżycie, robiłam zdjęcia, kelnerki chodziły dookoła mnie, dłubały w nosach, obgryzały paznokcie, no food, no food, go away, robiłam zdjęcia morza, prostytutek, policjantów, bawiących się dzieci. Jacyś faceci z obsługi restauracji, nie wiem, sprzątacze czy ubecy, wychodzili co kwadrans i sprawdzali, czy jeszcze siedzę, siedziałam, widziałam, że ich wkurzam, w końcu zgłodniałam i poszłam do hotelu coś zjeść.

Wołowina jest rarytasem, w zasadzie większość mięsa, które możesz tu zjeść, to mięso przechodzone, drób jest stąd, że jakaś kura przestaje już znosić jaja i wtedy ją, kurzą emerytkę, zarąbuje się siekierą i przerabia na rosół oraz suche, żylaste udka, ale wołowina na talerzu, no, to po prostu cała kryminalna historia.

Fot. JH


Wołowina, jak wiadomo, jest z krowy, a krowa, jak wiadomo, ma dawać mleko, żeby zapewnić pokrycie deficytu białka. Krowa kubańska daje więc mleko, które się przerabia na niewiele produktów, najczęściej po prostu na masło, większość mleka spożywana jest jednak w postaci mleka. Jogurty, rzecz tu znana, lecz dostępna na kartki, powstają głównie z mleka sojowego. Dopiero krowa, która przestaje dawać mleko, stara, wychudzona krowina, może trafić pod państwowy nóż, i dopiero z tej krowy można zrobić, no właśnie, co, rozgotowany, przerośnięty żyłami kawał mięcha do żucia w knajpie, podawany z duma, here is our Cuban steak, señorita, broń Boże, żeby go wysmażyć, do smażenia trzeba by tłuszczu, a tłuszczu nie ma.

Pojedyncze krowiny są w rękach prywatnych, ale i tych nie wolno po prostu zabić i zjeść, trzeba to zaaranżować, wymaga to wielkich cojones, uczciwego dzielenia się, współpracy. Najlepiej, jeśli krowa zostanie przypadkiem zabita w wypadku samochodowym, trzeba się umówić z kierowcą, ale nie osobówki, bo samochody osobowe są rzadkie i drogie, polski fiat 126p z początku lat 90. to, po przeliczeniu, koszt ok. 6-8 tys. PLN, a dla Kubańczyka to niewyobrażalne pieniądze, poza tym próba zabicia krowy maluchem, czy nawet jakimś moskwiczem to by było kosztowne samobójstwo, więc trzeba umawiać się z kierowcą ciężarówki, najlepiej ziła czy kamaza, a te ciężarówki są zwykle państwowe, więc trzeba uważać, czy człowiek, z którym umawiasz się na zabicie krowy, nie jest przypadkiem kapusiem.

Wędkarze przy Malecòn. Fot. JH.


Zwykle sprawę załatwia się tak, że trzeba oddać pół zabitej krowy, ćwiartkę kierowcy za zabicie krowy, a ćwiartkę policjantowi, który przyjedzie i spisze protokół. Wyprowadzasz krowę na szosę, nalepiej nad ranem, jedzie ził, oczywiście nikt nie będzie naprawdę tej krowy potrącać autem, bo szkoda mięsa, krowę trzeba zabić młotem lub toporem, zbić lampę w uacie, potłuc trochę karoserię, usmarować krwią, i będzie dobrze. Policjant się zjawia na miejscu, protokół, krowa zabita, właściciel ma teraz prawo zrobić z nią, co zechce, i tak na talerze trafi trochę wołowiny.

Oczywiście, nie robi się tego w Hawanie, trzeba to zaaranżować daleko, w prowincji Pinar del Rio, albo w Matanzas, gdzieś, gdzie jest mały posterunek policji, i ci policjanci pochodzą z lokalnych wiosek, starzy rewolucjoniści, rozumiejący ludzi, nie żadne szukające kariery młokosy, nie ma sensu kłopotać władz lokalnymi problemami.

Lepszy świat jest możliwy. Fot. JH


Są podobno kierowcy ciężarówek, którzy w ciągu roku potrącają po siedem czy dziesięć krów, bawołów, czy koni.

Jak mówię, że my jemy wołowinę z krów hodowanych na mięso, bo ta z mlecznych krów nie jest za dobra, to, ha, ha, niemożliwe, jakże to tak, karmić krowę i hodować tylko po to, żeby ją zjeść, tak bez mleka, to jakaś bzdura, przecież to się nie opłaca.

Opowiada mi to wszystko w knajpie El Floridita przy Obispo 557 młody żigolak Manuel, który, si, señora, w ogóle to będzie kiedyś mieć własną restaurację w Miami, ale na razie jest kelnerem, a tak w ogóle to jest very good fucker, czy señora sobie życzy rżnięcia? Bo Manuel może wpaść do mnie do hotelu Parque Central na rżnięcie, fucking very good twenty dollars, tylko muszę po niego zejść do recepcji, bo go nie wpuszczą, no i jak chcę w kondomie, to muszę mieć własny. A jeśli nie mam ochoty, to on może poopowiadać o Hemingwayu, no bo bar Floridita to oczywiście ulubiony bar Hemingwaya, o, tu są pamiątki i zdjęcia.

(c.d.n.)


wtorek, 29 marca 2016

Nieukodetektor (1): Strzał w kolano

Język polski to piękne narzędzie do analiz socjologicznych: możesz z jego użyciem określić wiek, pochodzenie społeczne i geograficzne, przekonania religijne, orientację seksualną czy polityczną. Do legendy przechodzą już takie terminy, jak "prawicowa interpunkcja" czy "język świętojebliwy" zwany glempieniem - od razu wiesz, z kim masz do czynienia, kiedy widzisz, że ktoś stawia spację przed kropką, wsadza wszędzie po trzy wykrzykniki, albo używa słowa "ubogacić".


Dziś jednak będzie o terminie, który idzie w poprzek przekonań politycznych (choć prawica ma tu wyraźną nadreprezentację swoich nieuków), czyli o strzale w kolano.

Białe kołnierzyki

Strzał w kolano ma szczególnie dużo fanów wśród nieuków z kręgów byznesu i biurowej klasy średniej (to fascynujący temat, swoją drogą, jak im się wydaje, że mają jakieś wykształcenie).
"Zadbana przestrzeń zarosła obecnie krzakami, służy za miejsce, gdzie mieszkańcy Starówki mogą wyprowadzać psy. Wiadomo, do czego to prowadzi. Ktoś więc wreszcie powinien zdecydować, co zrobić z budynkiem. Jak widać prywatni przedsiębiorcy nie są zainteresowani jego nabyciem. Urzędnicy strzelili sobie w kolano, wyrzucając nas z budynku." (tu nieukiem jest niejaka Magda Hamera, więcej na http://bit.ly/1LXlngT). 
Zrzut_ekranu_20160329_o_18.46.07Bloger biznesowy Paweł Grądzki swoje nieuctwo uwzniośla tytułem: "VAT w imporcie - czyli jak strzelić sobie w kolano" (kto i w co sobie strzela, ciekawi mogą sprawdzić na http://bit.ly/1USVNw4).

Tymczasem "Artur Transportowiec" ma garść dobrych rad pt. "Jak przewoźnik może sobie strzelić w kolano?". Artur radzi na http://bit.ly/1pYvGHL, jak się w biznesie wyróżnić, jak budować PR i co to są strategie marketingowe w branży transportowej. Nie wiem, czy jest profesjonalny w tych swoich radach, wiem jednak, że wzorców językowych nie należy od niego czerpać.

Bliżej mi nieznana Marta Kowalczys na stronie http://bit.ly/1qeFQDX znęca się nad Orange, które jakoby sobie strzeliło w kolano niezręcznie postawionym pytaniem. Marta Kowalczys oczywiście wie, co powinno, a co nie powinno Orange, ale strzał w kolano uważa za właściwy.

Autor bloga "windykacje egzekucje rozrachunki finanse" w ogólnie niechlujnym tekście upstrzonym ortografami pisze, że RPP "strzela sobie w stopę", twórczo łącząc bełkot myślowy z prawacką interpunkcją i takąż ideolo (http://bit.ly/1UA1O0Z).

Strzał w kolano czy w stopę?

Tymczasem jest to potworek językowy wymyślony przez nieuków, którym coś tam się wydaje, że słyszeli, że gdzieś, w jakimś kościele dzwonią. Nieuk ma to do siebie, że z upodobaniem stosuje wyrażenia i zwroty, których zastosowania, sensu, a czasem i pisowni nie zna, ale wydają mu się na tyle sexy, że ma przymus ich użycia. To wszyscy ci, którzy nie potrafią odróżnić "bynajmniej" i "przynajmniej", "tak że" od "także", a "ci" w znaczeniu "oni" od "Ci" w znaczeniu "Tobie".

W języku, hm, nazwijmy go tak, amerykańskim, gdzieś od połowy XIX w. upowszechniło się sformułowanie "shoot yourself in the foot", czyli "postrzelić się w stopę". Się, samego siebie, z własnej broni. Ten idiom wziął się z obserwacji: mężczyźni nosili otwarcie broń przy pasie, najczęściej w otwartych kaburach, z lufami skierowanymi w dół. Wszyscy widzieliśmy te filmy kowbojskie, prawda? W razie potrzeby wyjmowało się broń i strzelało do wroga. Trzeba było wyjątkowego łamagi, żeby sięgając do kabury po broń od razu złapać za język spustowy rewolweru i oddać strzał przed wyjęciem broni - wtedy zwykle trafiało się w swoją własną stopę. Termin ten zaczął więc oznaczać kogoś, kto jest niezdarny, niezręczny i sam sobie wyrządza krzywdę, próbując wykonać jakąś akcję przeciw komuś innemu. Na przykład: Waszczu strzelił sobie w stopę, występując o opinię Komisji Weneckiej.

Zrozumiałe, prawda? Idiom amerykański o strzelaniu sobie w stopę jest w słownikach, np. w Cambridge Dictionary of American Idioms.

I teraz strzał w kolano. Otóż nie ma żadnego idiomu o "strzale w kolano". Nie bardzo można się samemu postrzelić w kolano w ramach jakiejś przypadkowej, błędnej akcji. Strzał w kolano to bardzo bolesna forma mafijnych porachunków, zemsty, kończąca się zwykle trwałym okaleczeniem. Nikt przypadkiem sobie takiej krzywdy nie wyrządza, więc używanie strzału w kolano w znaczeniu strzału w stopę jest dowodem nieuctwa.

(Mała dygresja: otóż wśród młodocianych gangsterów w USA w latach 80. i 90. pojawiła się prawdziwa epidemia odstrzelonych wacków, bo młodzieńcy ci z jakichś tylko sobie znanych powodów swoje pukawki wkładali za pasek spodni z przodu, i wyjmując je, lub tylko demonstrując co jakiś czas musieli sobie odstrzeliwać to i owo przypadkiem. Moda na noszenie broni za paskiem z przodu chyba jednak zanika, bo coraz więcej pojawia się informacji w rodzaju "man shot himself in the butt", co sugeruje, że teraz noszą broń z tyłu.)

Strzał prawaka

Zrzut_ekranu_20160329_o_19.32.33Szczególnymi miłośnikami strzelania w kolano są przedstawiciele prawactwa, od tych szeregowych nieuków, po nieuków na stanowiskach. Tu kluczowym przykładem nieuka jest minister Macierewicz (który o strzelaniu powinien, jako minister wojny, co nieco wiedzieć). Powiedział on na przykład nieukom z niezależna.pl, którzy go nie poprawili: "(...) Jeszcze kilka takich komentarzy i większość Polaków będzie odrzucało wersję o pancernej brzozie, którą lansuje Miller i rząd Donalda Tuska. W związku z tym musi prezydent zdawać sobie sprawę, że strzelił sobie w kolano - specjalnie dla portalu niezalezna.pl poseł PiS Antoni Macierewicz komentuje wywiad jaki prezydent Bronisław Komorowski udzielił tygodnikowi "Wprost".(...)" (Zródło: http://bit.ly/1MyZSCW)

Inny prominentny przykład: enfant terrible polskiej sceny politycznej (choć enfant to chyba przesada), pan Michalkiewicz: "Rząd strzelił sobie w kolano", pisze ten specyficzny, choć doświadczony publicysta na http://bit.ly/1LXq7D4. Miłośnicy politycznego kurwinizmu zresztą często odwołują się do tego terminu, np. Konrad Rękas w Myśli Polskiej przywołuje to określenie aż trzykrotnie, np. pisząc "Niby to logiczne – już wcześniej Ruch Narodowy za głównego wroga uważał nie brukselską biurokrację, tylko Korwina. Nie mniej napadając na JKM Kowal i Kurski strzelają sobie w kolano." 

(Proszę mi nie kazać poddawać analizie logicznej zawartość cytowanych tekstów, bo to ponad moje siły, ja tylko inwentaryzuję te kolana).

Piotr Spyra, prawak z PO ze Śląska sczyszczony przez partię ze stanowiska wicewojewody za działania antyautonomiczne, atakuje Ruch Autonomii Śląska oczywiście kolanem: "(...) Po wczorajszym „śląskim” występie w Strasburgu, deklaracje inicjatorów zmiany ustawy o mniejszościach narodowych, że ma to być „ubogacenie polskości”, które jest zgodne z polską racją stanu – wydają się czczą gadaniną. RAŚ sam strzelił sobie w kolano i jeszcze chyba to do niego nie dotarło. (...)", a myśl tę, jakżeby inaczej, lansuje portal wpolityce.pl (http://bit.ly/22Ls3Ge) (który, co zabawne, nazywa go wojewodą śląskim).

Wszyscy na kolana

Prawacy, dominując wyraźnie w dziedzinie walenia się w kolano, nie mają oczywiście monopolu na nieuctwo. Kolanistą jest np. pan Tomasz Rożek z "Gościa Niedzielnego", który analizuje strzelanie sobie w kolana przez Rosję: "Rosja może na wiele sposobów odpowiedzieć na (śmiechu warte) sankcje Zachodu. Najbardziej narzuca się to, że zakręci kurek z gazem. To jednak bardzo mało prawdopodobne, bo sprzedaż gazu i ropy jest głównym źródłem dochodu Rosji. Moskwa wybrała inny rodzaj odwetu. I strzeliła sobie w kolano. (...)" w "Strzał w kolano" (http://gosc.pl/doc/2020959.Strzal-w-kolano).

Wyobraźnię kolanistyczną ma też niejaki "Obserwator", publikujący zabawny tekst "Jak PiS na własne życzenie strzelił sobie w kolano wśród emerytów..." na http://bit.ly/1SumgNc. Strzał w kolano wśród emerytów to już pewna amputacja. 

Barbara Sowa, dziennikarka "Dziennika - Gazety Prawnej", z troską pisze o kolanach Kurskiego: "Kurski "słitfocią" na Majdanie strzelił sobie w kolano (http://bit.ly/1TgQ02d). Andrzej Celiński w wywiadzie dla Polska The Times pochyla się nad SLD: "Prawda dla ludzi uczciwych jest w tej sprawie akurat oczywista. Jeżeli SLD chce się podpisywać pod Kiszczakiem, to niech to robi. To jest po prostu strzał w kolano." (http://bit.ly/1pIcrkN). Według Dziennika Polskiego (http://bit.ly/1ok2bhF) w kolano sobie strzela koncern Apple.

I tak dalej, i tak dalej.

"Strzał w kolano" ma jednak jedną pozytywną cechę. Jest otóż czymś w rodzaju polonistycznego odczynu Wassermanna, pozwalającego na wykrycie organicznego nieuctwa. Kalką językową wynikłą z bezmyślności, chęci zabłyśnięcia, popisania się powiedzonkiem niezrozumiałym, gdzieś zasłyszanym.
Dla tych, którzy dobrnęli do tego miejsca, przygotowałam ilustrację straszliwą: postrzał w stopę w wykonaniu mojego syna, shotgunem dwulufowym. Jakbyście chcieli wiedzieć, jak wygląda prawdziwy shot in the foot, to proszę bardzo. Miłego oglądania!


Zachwyca lub przeraża (2)

Kiedy Fidel zaczynał swoją rewolucję, nie był komunistą, był w zasadzie cholernie daleki od komunizmu. Wszystko, czego chciał w latach 50. ten młody przedstawiciel kubańskiej zdeklasowanej burżuazji, jak wtedy mówiono, czy klasy średniej, jak dziś się to określa, to demokracja, wolne wybory, koniec rządów junty z wszystkimi junty przydatkami, jak porwania, tortury, egzekucje. To, że wyszła mu rewolucja socjalistyczna, to wyłączna zasługa USA.


Kuba, od czasów Kolumba, niemal do końca XIX w., była kolonią Hiszpanii. Ponieważ także na Kubie w 2 połowie XIX w. wybuchły ruchy narodowowyzwoleńcze, Hiszpanie rozpoczęli tam krwawą i brutalną pacyfikację. Nie było to niczym niezwykłym - w tym samym czasie Rosjanie tak sobie poczynali w Kraju Priwislańskim i na Zakaukaziu, Turcy na Krecie, Brytyjczycy w Natalu i Chinach, Austriacy w Bośni i Hercegowinie. Każde państwo kolonialne w XIX w. stanęłowobec dwóch pokus - wobec pokusy budowy świadomości narodowej swoich obywateli - my, Niemcy, my Brytyjczycy, my, Wielkorusy - i wobec konieczności dławienia poczucia narodowego w narodach podbitych.

Hiszpanie rzucili więc na Kubę swoje siły interwencyjne i rozprawiali się krwawo ze swoimi do niedawna współobywatelami, którzy właśnie zaczęli głosić teorię, że już od dawna nie są Hiszpanami, tylko Kubańczykami. W sumie dokładnie to samo jakieś sto lat wcześniej powiedzieli poddani brytyjscy, wrzucając w Bostonie herbatę do wody.

Stara Hawana, centrum. Foto: JH


Amerykanie mieli na hiszpańskiej jeszcze Kubie swoje interesy, obywatele amerykańscy prowadzili tam liczne firmy, zwłaszcza związane z handlem cukrem, więc w apogeum wojny hiszpańsko-kubańskiej w styczniu 1898 do portu w Hawanie wszedł pancernik USS Maine, który miał tych interesów pilnować. Postał tam trzy miesiące, aż w kwietniu 1902 eksplodował i zatonął. Śledztwo nie wykryło przyczyny, ale opinia publiczna USA o wypadek - i śmierć trzech czwartych załogi - oskarżała Hiszpanów, więc USA wypowiedziały wojnę Hiszpanii. Hiszpania ją szybko przegrała i musiała sprzedać USA swoje kolonie: Guam, Filipiny i Puerto Rico. Okupowana przez wojska amerykańskie Kuba formalnie zyskała niepodległość od rządu USA w roku 1902. Tzw. Poprawka Platta oddawała bazę wojskową w zatoce Guantanamo Amerykanom. Tak na przełomie XIX i XX w. wyglądały przygotowania do tego, co mamy w XXI w. jako pasztet z przeszłości.

(Pomysł z okrętem wybuchającym w hawańskim porcie miał jeszcze powrócić).

W kolejnych latach formalnie niepodległa Kuba była państwem de facto kolonizowanym przez USA. Miała co prawda własne rządy, własnych generałów, ministrów i własne ustawy, ale była przecież krajem biednym. Kraj biedny to kraj, w którym nie ma fajnych szkół, w których możesz wykształcić dzieci, więc wysyłasz je po nauki za granicę. Najbliższą zagranicą są Stany Zjednoczone, więc Twoje dzieci jadą tam na trzy, cztery, pięć lat, i wracają, mówiąc po amerykańsku, czytając, wyznając amerykańskie wartości, z amerykańskimi przyjaciółmi. Jeśli chcesz zbudować dom albo fabrykę, nie ma loklnych funduszy, ale są amerykańskie banki dające kredyty. Jeśli produkujesz cukier albo cygara, największym odbiorcą są Amerykanie. Kuba nie musiała odprowadzać podatków do budżetu USA, jak wcześniej do Hiszanii, czy wysyłać metropolii rekrutów na wojny, ale jasne było, że związana jest z interesami USA.

Miękki kolonializm amerykański zastąpił więc twardy kolonializm hiszpański, a przyszłość Kuby musiała się wiązać z Ameryką choćby dlatego, że jakieś 90% pieniędzy w obiegu na Kubie miało pochodzenie amerykańskie. Zamożny obywatel amerykański mógł, obrazowo mówiąc, za jakieś 10 tys. dolarów kupić domek w USA lub - wielką posiadłość na Kubie. Mógł za 100 dolarów miesięcznie ją utrzymywać, płacąc niewysokie podatki i symboliczne wynagrodzenie swojej kubańskiej służbie. Tysiące Amerykanów znalazły więc dom na Kubie - między innymi Ernest Hemingway.

(Nigdy nie ubiegał się o kubańskie obywatelstwo, ale władze Kuby były na tyle uprzejme, by mu w grudniu 1941 sfinansować doposażenie jego jachtu Pilar w broń maszynową, bazuki i ręczne granaty, by mógł, jak twierdził, polować na niemieckie U-booty. Nigdy żadnego z nich nie wykrył, a granaty służyły mu do „łowienia ryb” w pijackich rejsach dookoła Kuby.)

Kuba wypowiedziała wojnę III Reszy po ataku Japończyków na Pearl Harbor, tracąc w wyniku II wojny światowej 100 obywateli, głównie w wyniku zatopienia sześciu kubańskich statków handlowch przez Kriegsmarine. Ze swojej strony ścigacz floty kubańskiej CS-13 zatopił jednego U-boota, U-176, po wykryciu go przez lotnictwo USA, i na tym wojenna epopeja Kuby się zakończyła.

Skończyła się II wojna światowa, jakiś chudy koleś obywatelskim nieposłuszeństwem w Indiach rozwalał właśnie Imperium Brytyjskie, kolejne kolonie w Afryce wypowiadały posłuszeństwo swoim metropoliom. Kuba budziła się z długiego snu w drugiej połowie lat 40. - świat nie wyglądał jak 10 lat wcześniej.

Szaleńczo bogata mafia amerykańska, która po II wojnie światowej zyskała nowych rekrutów, środki, obszary działania, szukała miejsc, gdzie pochodzącą z przestępczej działalności kasę można by wyprać. Rodziły się nowe pomysły, jak Las Vegas, ale też płynęły miliony na Kubę. W 1946 w hawańskim Hotelu Nacional słynną Konferencję Hawańską mafii i Cosa Nostry otworzył Charles „Lucky” Luciano, boss mafii nowojorskiej, a uczestnikami byli m.in. Meyer Lansky, szef syndykatu żydowskiego, Sam Giancana, boss maffi chicagowskiej, Santo Trafficante, szef mafii z Tampy, Vito Genovese, następny „szef wszystkich szefów”, i wielu innych.

Hotel Nacional, Hawana. Fot. JH.


Jednym z efektów tej konferencji był wzrost mafijnych inwestycji na Kubie. Nowojorscy czy chicagowscy bandyci mogli od teraz śmiało zgłaszać do opodatkowania milionowe kwoty, twierdząc, że jest to dywidenda z biznesów na Kubie - burdeli, domów gry, fabryk cukru, cygar, przetwórni ryb, rafinerii rumu. Władze kubańskie były w klinczu - nawet jeśli im się nie podobało to, co się dzieje z rozwojem ich kraju i w jakim kierunku idą te wszystkie inwestycje, nie bardzo mogły cokolwiek zrobić, bo w zasadzie 90% ich przychodów podatkowych pochodziło z inwestycji amerykańskich.

Rządy na Kubie w czasie wojny sprawował Fulgencio Batista. Ten sierżant armii kubańskiej obalił poprzedniego dyktatora w 1933 i stworzył system Prezydencji, w ramach której przez kolejne 7 lat rządzili mianowani przez niego urzędnicy. W 1940 r. w końcu pozwolił się wybrać na prezydenta Kuby i w ciągu kolejnych 5 lat przeprowadził szereg zaskakujących reform społecznych, od wzmocnienia związków zawodowych przez wprowadzenie powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego. Z dzisiejszej perspektywy jego konstytucja z roku 1940 była lewicowa, a członkami jego rządów byli m.in. komuniści.

W 1944 jego kadencja, zgodnie z konstytucją, a ku jego pewnemu zaskoczeniu, dobiegła końca i wyjechał do USA. Kolejni prezydenci, Grau i Prio, wybierani byli we właściwych terminach i w zasadzie w zgodzie z prawem, a ich rządy były stosunkowo liberalne, z poszanowaniem wolności obywatelskich i praw związkowych. Jak pisze o tym historyk Charles Ameringer*), „był to okres porządku konstytucyjnego i i politycznej wolności. Nie były to w żadnym znaczeniu „złote lata”, ale w trakcie dwóch kolejnych elekcji (1944 i 1948) Kubańczycy mieli możliwość wyrażenia swojej potrzeby posiadania rządów szanujących wolności obywatelskie, dominację kultury kubańskiej i osiągnięcia ekonomicznej niezależności.”

Fulgencio Batista. Fot. Wikipedia.
Trwało to do 1952 r., kiedy w kolejnych wyborach postanowił ponownie wystartować wracający z USA Fulgencio Batista. Bardzo szybko zdał sobie sprawę z faktu, że Kuba w 1952 nie jest Kubą z 1940 i że żyje przesłością, a jego szanse na wybór są żadne, więc zorganizował przewrót z pomocą młodych oficerów aresztujących swoich generałów i 10 marca 1952 przejął władzę na Kubie. Będąc znów u władzy uświadomił sobie, że największym zagrożeniem dla niego są jego własne reformy sprzed przeszło dekady, więc zawiesił konstytucję z 1940, wprowadził cenzurę i zakazał działaności lewicowych organizacji politycznych.

Amerykanie za poprzednich rządów Batisty, a także Grau i Prio, coraz bardziej siwieli: kraj wybijający się z wolna na niezależność był postrzegany jako zagrożenie dla interesów obywateli i firm amerykańskich. Chodziło oczywiście głównie o uprawy trzciny cukrowej i tytoniu oraz produkcję cukru, melasy, rumu, cygar. Narodowy w treści, choć przecież nie lewicowy, rząd mógł prędzej czy później dojść do wniosku, że należy plantacje amerykańskie na Kubie znacjonalizować. Jakże przydatny był w tej sytuacji Fulgencio Batista, spokojnie sobie mieszkający w USA.

(Warto dodać, że wymiana lokalnego polityka na innego, działającego zgodnie z interesami USA, to pomysł przetestowany w 1936 r. w Nikaragui, kiedy rządy objął Anastasio Somoza, o którym szczerze w 1939 powiedział Franklin Delano Roosevelt: Somoza to skurwysyn, ale to nasz skurwysyn. Pomysł z Batistą został w skali makro powótrzony już rok później w Iranie, w ramach Operacji Ajax obalono premiera Mossadeka).

Batista zaczął więc rządy od zawieszenia wolności obywatelskich - i od wejścia w kordialne stosunki z wielkimi właścicielami plantacji. Przychody Kuby zależały w bardzo wielkim stopniu od cen cukru na światowych rynkach, a te w okresie powojennym szalały. Funt cukru kosztował w 1950 r. 6 centów, a w 1952 już tylko 4 centy, czyli o 30% mniej - uderzało to boleśnie w budżet Kuby. Batista miał plan, który chciał oprzeć na czynniku niezależnym od rynkowej koniunktury - na seksie i hazardzie.

(c.d.n.)

*) Ameringer, Charles. The Cuban Democratic Experience: The Autentico Years, 1944–1952. Gainesville: University Press of Florida

piątek, 25 marca 2016

Zachwyca lub przeraża

Impresje z wyspy, cz. 1


Są takie chwile, gdy wiesz, że Bóg, Los czy Przeznaczenie od początku zaglądały ci przez ramię i chichotały. Kiedy wydarza się coś, co się nie powinno zdarzyć, co nie zdarza się nikomu normalnemu. Kiedy planujesz jakiś ochłap na szybko, a życie przed tobą stawia szesnastodaniową ucztę z miętóweczką na koniec.

Niebieskie tablice - wóz rządowy. Fot. JH

Taki moment nadszedł, gdy o czwartej nad ranem pakowałam się do warszawskiej taksówki mającej mnie zawieźć na Okęcie. Dalej w planie był lot do Paryża, przesiadka i kolejne sześć czy siedem godzin lotu. A na razie była taksówka.

Pakowałam torby do bagażnika, taksówkarz przyglądał się temu dosyć beznamiętnie, nawet w pewnym momencie, ładując wielką walizę, rzuciłam, spokojnie, niech pan nie pomaga, dam radę, ale nie skumał sarkazmu; wsiadłam i ruszyliśmy. Jeszcze pisałam jakieś esemesy, jakieś notatki na telefonie, było ciemno, cicho, Sikorskiego, Dolinka Służewiecka, nieubłaganie zbliżało się Okęcie.

Chowając w końcu telefon, przypadkiem omiotłam blaskiem jego ekranu podłogę w taksówce, i nagle błysnęło coś na złoto. Poświeciłam ponownie i zobaczyłam czerwoną książeczkę ze złotym nadrukiem.

Pod fotelem warszawskiego taksówkarza leżał paszport. 
Kubański paszport. 

Nie mogłam go zabrać, bo właśnie leciałam na Kubę i policjant przegrzebujący moje bagaże na Aeropuerto Internacional José Marti miałby nie lada gratkę znajdując ichni paszport między moimi majtami. Na zdjęciu był, jak wynikało z nadruku, trzydziestoczteroletni mężczyzna z ufarbowanymi w blond pasemka włosami. Wjechał do Polski niemal dwa lata wcześniej.

– Rzeczywiście, wiozłem jakiegoś Araba czy coś, był leciutko wstawiony. Zabrałem go spod knajpy na Mazowieckiej, podobno tam gra w jakiejś kapeli, ale nie miał ze sobą żadnego instrumentu. Zawiozłem go na Ochotę - przyznał taksówkarz. Nie wiedział, jak klienta odnaleźć, bo był „łapany z ulicy” i odstawiał człowieka gdzieś w rejonie Geodetów, ale nie pod konkretny adres. Strasznie mu się nie chciało oddawać tego paszportu.

– Może na policję zawiozę? Albo wrzucę do skrzynki pocztowej - proponował. 

– Ten człowiek tu prawdopodobnie siedzi nielegalnie - zasugerowałam. – Niech pan pojedzie pod tę knajpę i tam odda, skoro facet tam gra. Znajdą go.

Andros Island, Bahamy. Fot. JH
Strasznie był niezadowolony. 

– A pani by go nie wzięła? 
– No nie, ja za jego zabranie pójdę siedzieć.

W końcu obiecał, że zostawi w tej knajpie, choć nie zdziwiłabym się, gdyby go wyrzucił po drodze

Mężczyzna z paszportu nazywał się Oskar Edmundo Perez i pochodził z Cienfuegos. W samym nazwisku można było się zakochać, ale zmęczona twarz z tymi blond pasemkami wyglądała na twarz człowieka sponiewieranego przez los. Pomyślałam, ha, Cienfuegos, w sumie i tak miałam tam zajrzeć.

Jakieś dwanaście godzin później, obserwując kipisz robiony w moich bagażach przez dwie kubańskie policjantki, tylko wzruszyłam ramionami, no bo przecież wiedziałam, że tak będzie. Był marzec, gorąco, klimatyzacja nie działała, całe lotnisko śmierdziało zagrzybioną wykładziną. Mój stary Palm Vx, będący zapasowym zestawem książek w podróży, wzbudził konsternację, GPS forbidden, mówiły panie, w końcu przyszedł jakiś miniaturowy tajniak w brązowym garniturze i ze słuchawką w uchu, obejrzał, popatrzył na mnie z pogardą, że takiego technologicznego gówna używam, okej, okej, pozwolili mi się spakować. Jeszcze tylko wymienić eurasy na kuki, czyli peso convertible, noc w Hawanie, i zdobyć jakoś bilet do Cienfuegos.

(c.d.n.)

Od Autorki: Nazwisko człowieka z paszportu zostało z oczywistych względów zmienione. Wszystkie zdjęcia w tekście są mojego autorstwa. Tytuł jest zapożyczony z tekstu Cortazára, oczywiście.

sobota, 19 marca 2016

Była godz. 18:50, kiedy do mojego pokoju wszedł pijany olbrzym

Jednym z elementów tzw. społecznej kontroli sprzedaży były w czasach PRL książki skarg i wniosków. Wymiętolone, upalcowane, z dowiązanym ołówkiem kopiowym w postaci niewielkiego ogryzka, z przeplecionym sznurkiem pakowym służącym do wieszania na gwoździu, były stałym elementem wyposażenia każdego sklepu w słusznie minionej rzeczywistości, jak koc gaśniczy czy szpikulec do nabijania paragonów.

Pamiętam te urodziny przyszywanej kuzynki Lucyny. Miałyśmy wtedy może po 16 lat, impreza odbywała się u niej w domu, w pokoju na parterze. Była sobota, tzw. „wolna sobota”, początek lat 80. Pierwsza faza imprezy z pożeraniem tortów, słodyczy i z prezentami była za nami, trwała faza słuchania muzy i pogaduch, jeszcze przed przejściem do atomizacji ekipy na podgrupy grające w wojnę, bierki i co tam jeszcze. Piłam kawę, patrzyłam przez okno, był piękny majowy dzień.
***
PIC_40-4-85-10
Ekspedientka podczas pracy na stoisku z owocami, warzywami i przetworami. Widoczni klienci stojący w kolejce. Warszawa 1967
Skarga z 1987 roku 
Poprosiłam o mleko z żółtym kapslem, ale ekspedientka nie chciała mi go sprzedać, tłumacząc, że jest to mleko jutrzejsze, z jutrzejszą datą na kapslu. Proszę mi wyjaśnić, dlaczego mleko w dniu 3 maja datowane jest na 4 maja i czy ekspedientka mogła odmówić mi sprzedaży tego mleka - Halina Mikołajczyk.
Wyjaśnienie kierowniczki
Mleko tłuste z żółtym kapslem dostarczane jest w południe i jednocześnie jest awansem na dzień następny. Proszę przyjść a będzie!
Skarga z 1983 roku
Jako mistrz z 1948 roku stwierdzam - dziura w szynkowej z powodu złej pracy nadziewarki. Zwyczajna zamiast na drobnym sicie była mleta na piątce. Jakiś niefachowiec tu pracuje - T. Cieślar.
Skarga z 1983 roku 
Kolejka zaczyna się już przed sklepem, a obsługa odmawia uruchomienia drugiego stanowiska kasowego, mimo że w sklepie są cztery pracownice. Dwie siedzą sobie na zapleczu i piją herbatę. Ponadto kierowniczka ubliżała mi przy wpis... (tu książka skarg jest nieco pomięta i naddarta, jakby ktoś ją klientowi z całej siły wyrwał - przyp. red.)
Wpis kierowniczki
NIEPRAWDA!!! KŁAMSTWO!!! Jako kierowniczka oświadczam, że w sklepie była duża kolejka spowodowana świeżą dostawą tak atrakcyjnych towarów jak olej, margaryna, cukier. Ekspedientki nie nadążały z noszeniem towaru. Ponadto klient ten jest wyjątkowo konfliktowym klientem, który to wiecznie ma dużo nieuzasadnionych pretensji i sam ubliża!!!
PIC_40-4-85-3
Ekspedientka Jadwiga Szablińska na stoisku z alkoholem i słodyczami. Warszawa 1967.
Skarga z 1985 roku
Około godz. 11.30 przyszłam do sklepu mięsnego, aby ustawić się w kolejce. Oczywiście nic już nie było o tej godzinie, ale ponieważ dostawa poranna jest zawsze dzielona na sprzedaż przedpołudniową (o godz. 8) i popołudniową (o godz. 16), liczyłam, że jakiś towar zostanie o godz. 16 wyłożony. Było nas takich 20 osób. Pytaliśmy ekspedientki, czy warto stać, ale nie wiedziały, co będzie, tylko że na pewno będą wyłożone parówki z porannej dostawy. Czekaliśmy więc w ciemno do 16. Kiedy wystawiono towar, okazało się, że wszystkiego jest b. mało. A parówki z porannej dostawy w ogóle wyparowały. Domagaliśmy się kontroli komisyjnej zaplecza i tego, co tam zostało odłożone, ale nie pozwolono nam na te społeczną inicjatywę - R. Korpal, A. Bedkowska, S. Jędrzejczyk, D. Kozłowska.
Wyjaśnienie kierowniczki
Parówki zostały sprzedane na żywienie zbiorowe dla kolonii.
***
Po drugiej stronie ulicy, może ze 30 metrów dalej, były sklepy, z butami, z jakimiś tkaninami na metry (gdzie te sklepy zniknęły, tak swoją drogą), i sklep o nazwie bodaj Elektron, w którym sprzedawano, pardą, zaspokajano potrzeby ludności na wyposażenie domów i mieszkań w takie produkty, jak suszarki, młynki do kawy, prodiże, pralki, lodówki, okapy kuchenne, grzejniki farelki, koce elektryczne, miksery, odkurzacze i froterki, i inne tego typu specjały. Telewizorów czy radiomagnetofonów, generalnie sprzętu grającego, tam nie było, w czasach PRL obowiązywała specjalizacja, RTV (czyli sprzęt radiowo-telwizyjny) to była jedna sprawa, a AGD - zupełnie inna. A AGD (artykuły gospodarstwa domowego) były jeszcze czym innym, niż np. sklepy 1001 drobiazgów. O ile syfon do wody można było od biedy w AGD kupić, o tyle naboje do syfonu, produkcji czeskiej, jeśli się trafiały, to tylko w 1001 drobiazgach.
***
Skarga z 1988 roku 
Na wystawie odkryłem naboje do syfonów, jednak w sklepie nie chciano mi ich sprzedać, wykazując przy tym arogancję i chamskie odzywki - Jerzy Waka.
Dopisek kierownika
Klient nie miał żadnej racji. Wchodząc do sklepu, był już zdenerwowany. Ubliżał mojej pracownicy. Chciałem uspokoić tego klienta, tłumacząc sytuację obecnego braku naboi, lecz klient w dalszym ciągu miał pretensje i ubliżał. A co do wystawy, stoi tam tylko puste pudełko po nabojach.
PIC_40-4-85-13
Stoisko z wędlinami i mięsem. Ekspedientka obsługuje klientów. Warszawa 1967.
Pochwała z 1988 roku
Pragnę złożyć dyrekcji podziękowanie za zmianę dawnego personelu z kierownictwem na czele w naszym sklepie. Personel obecny jest fachowy i miły. Odnoszę wrażenie, jakbym był obsługiwany przed wojną - inż. Stanisław Wiśniewski, kombatant.
Skarga z 1988 roku 
Podejście p. ekspedientki do stoiska nabiałowego trwało od godz. 7.40 do 8.00 - Lutkowski.
Wyjaśnienie kierowniczki
Mieliśmy przyjęcie towaru, a klient był bardzo niecierpliwy. Mimo dużej kolejki, która spokojnie oczekiwała, domagał się obsługi.
Pochwała z 1988 roku
Dziękuje za rodzynki, które kupiłam w tym sklepie, a nie mogłam dostać od 2 lat w całym śródmieściu. Szczególnie dziękuje pani sprzedawczyni, która z uśmiechem odważyła mi żądaną ilość - Dominika Pytkowska.
Skarga z 1989 roku
W dniu dzisiejszym w sklepie pusto i brudno. Obsługa skandaliczna. Nie pozwolono nam kupić oleju, wykazując się skrajną arogancją - Henryk Jodko, Alicja Moczulska.
Dopisek innej osoby
Obywatele ci żądali, aby olej sprzedawać bez ograniczeń - na co kolejka, w której i ja stałem, prosiła aby dawać po 1 litrze, bo nie starczy. Wybuchła awantura, bo obywatele ci stwierdzili, że skoro jest urynkowienie i demokracja, to oni wezmą, ile chcą, a inni ich nic nie obchodzą, po czym złośliwie wpisali się do książki - Krzysztof Jakubowski.
PIC_40-3-169-11
Pralka wirnikowa Frania 1972.
***
No więc impreza się kręciła, krzywa napięcia gwałtownie opadała, gapiłam się przez okno na sklep AGD, dochodziła może szesnasta, ciepły dzień, maj. W tym konkretnym momencie dziejów w takim sklepie mogły być tylko, bo ja wiem, farelki i grzejniki olejowe. I może suszarki.
W początku lat 80., w głębokiej komunie, przy tych wszystkich strajkach, stanie wojennym i szalejącej inflacji, sklepy były puste. Od czasu do czasu „rzucano” na rynek jakieś deficytowe produkty z importu, w rodzaju lodówek produkcji rosyjskiej, marki Snjeżinka, albo pralek białoruskiej marki Wiatka (a może ukraińskiej? Nie pamiętam). Polskie produkty bywały znacznie rzadziej, a i tak mało co można było tak po prostu kupić: najczęściej trzeba było mieć talon dla młodych małżeństw.
Talon dla młodych małżeństw był to dokument z Urzędu Stanu Cywilnego, poświadczający, że obywatel Kowalski i obywatelka Kowalska w okresie ostatnich 12 miesięcy zawarli związek małżeński i z tej racji mają prawo do zakupu poza kolejnością pralki, lodówki, odkurzacza i miksera kuchennego czy jakiegoś innego drobiazgu. To, że się miało talon, nie znaczyło oczywiście, że się kiedykolwiek takie produkty kupi. Czasem rzeczywiście były w sklepach i czekały na młode małżeństwa na osobnej półce ze stosowną wywieszką, ale równie często trzeba było po prostu przychodzić i pytać, i „załatwiać”, żeby pan kierownik z kolejnej dostawy odłożył.
***
Skarga z 1987 roku
O godz. 8.30 na stoisku było około 17 kg baleronu. O godz. 9 baleron został wykupiony. Ja oraz inni klienci zażądaliśmy dodatkowego wydania wędlin z chłodni. Ekspedientka wyszła na zaplecze i stwierdziła, że kierowniczka zabrała klucze do chłodni. Poszła po nią. Kierowniczka oświadczyła, że nic w chłodni nie ma. Jednak z wcześniejszego zachowania ekspedientki (znaczące mruganie okiem) wynikało, że towar jest. Jako klienci zażądaliśmy komisyjnego sprawdzenia zawartości chłodni, ale odmówiono nam tego, twierdząc, że to nie nasza sprawa. Kwestionujemy prawo kierowniczki do zabierania klucza. Nie wierzymy, że w chłodni była tylko słonina, bo w tym wypadku zamykanie jej nie miałoby przecież sensu - Gotlib Stefania, Teresa Mudzka, Anna Dobrowolska.
Wyjaśnienie kierowniczki
Była wolna sobota. Dostałam dorzut wędliny - 30 kg baleronu. Nie wprowadziłam wagowych ograniczeń, ażeby sprzedaż odbyć bez jakichkolwiek zatargów ze strony klienta. O godz. 9 skończył się więc towar. A w chłodni naprawdę nic nie miałam.
Skarga z 1985 roku
Kupiłam nieświeże drożdże, pół kilo. Nie chciano mi ich wymienić - Walewska.
Wyjaśnienie kierowniczki
Klientka przedstawiła do reklamacji drożdże kupione rzekomo w naszym sklepie 3 dni temu. Tymczasem były one zapakowane w prawdziwy papier pakowy, którego to papieru sklep nie posiada od pół roku - a więc drożdże nie nasze.
Skarga z 1987 roku
Jestem siostrą PCK. Mam pod opieką sześć samotnych kalek i mam zezwolenie na kupowanie dla nich poza kolejnością. Odmówiono mi sprzedaży wafli, natomiast sprzedano trzem innym osobom z kolejki po 14, 15 i 10 sztuk - Marcinkowska.
Wyjaśnienie kierowniczki
Zgodnie z wytycznymi ministra w sprawie zasad obsługi poza kolejnością wyjaśniam, że opiekunka PCK nie miała prawa do zakupu poza wszelką kolejnością - które to prawo mają wyłącznie inwalidzi wojenni i wojskowi - a jedynie miała prawo do stania w kolejce dla uprzywilejowanych, zamiast w kolejce zwykłej. Z uwagi na to, że zarówno w kolejce zwykłej, jak i w kolejce dla uprzywilejowanych stała znaczna ilość klientów i nie wyrażali oni zgody na sprzedaż wafli siostrze PCK, klientce odmówiono sprzedaży poza wszelką kolejnością. Tak więc nie było żadnej winy ekspedientki - wszystkim uprzywilejowanym przysługuje obsługa poza kolejnością, ale tylko jeśli staną w kolejce dla uprzywilejowanych. I w tej kolejce powinna pani - jako siostra PCK - stanąć. Jest jeszcze zwykła kolejka, dla nieuprzywilejowanych. W niej stać pani nie musi.
PIC_40-3-169-12
Ekspedientka prezentuje lodówkę. Warszawa 1972.
Skarga z 1979 roku
Złe zachowanie kasjerki. Kasjerka robiła się manikurę w sklepie żywności. Kiedy prosiłam o mleko nic nie odpowiedziała, manikura trwała. Drugi raz prosiłam. Sugerowałam, że to nie miejsce do manikury. Odpowiedziała niegrzecznie i znowu zaczęła z manikurą. Czekam na tłumaczenie z Urzędu Dzielnicowego. Przepraszam, że niedokładnie piszę po polsku - Kay Withers.
***
Ponieważ byłam osobą dosyć rozrywkową, pomyślałam, ech, zróbmy sobie żarcik. Nie znałam wtedy określenia „flash mob”, nie sądzę, żebym była wówczas świadoma dokonań wrocławskiej Pomarańczowej Alternatywy, więc mogę sobie w swojej skromnej skali przypisać pionierstwo. Skrzyknęłam towarzystwo, otwarliśmy okno (parter) i zaczęliśmy przez nie wystawiać krzesła, wędkarskie stołeczki, taboreciki, co tam kto miał pod ręką. A potem chyłkiem zaczęliśmy się, pojedynczo, przekradać przez ulicę pod zamknięty o tej porze sklep Elektron.
***
Pochwała z 1983 roku
Występuję do dyrekcji Społem, aby obsłudze sklepu przyznać nagrodę, np. imienia Wokulskiego. Nabywałem komplet garnków za 7400 zł. Pan, który mnie obsługiwał, był niezwykle uprzejmy i fachowy, poświęcił mi b. dużo czasu i wspólnie ze mną oglądał aż trzy komplety, żeby dobrać bez wgnieceń i uszkodzeń. Więcej takich sklepów i życie będzie jak w innych krajach - Krzysztof Stachurski, woj. zamojskie.
Skarga z 1985 roku
Ekspedientka odmówiła mi sprzedaży 1/2 kg szynki na dziecinną kartkę, tłumacząc, że nie jest to kartka zarejestrowana w tutejszym sklepie. To prawda, ale przecież mamy 31 lipca i zostały jeszcze tylko trzy godziny handlu. I gdzie ja potem lipcową kartkę zrealizuję? Mam dzieci 2 i 4 lata. Czy ludzkie podejście nie obowiązuje? - Prokop.
Dopisek innej osoby
Uważam powyższy wpis za złośliwy i arogancki. Ekspedientka miała słuszną rację. Nie chcemy, aby sprzedawano obcym osobom z niezarejestrowanymi kartkami, bo za mało jest wędlin. - Mrówka.
Wyjaśnienie kierowniczki sklepu
Klientka Prokop była bardzo zdenerwowana, gdyż inne osoby z kolejki nie pozwoliły jej obsłużyć.
Skarga z 1988 roku
Odmówiono mi sprzedaży 1 kg ptasiego mleczka. Zaznaczam, że mam II grupę inwalidzką i oświadczenie komisji lekarskiej. Ekspedientka nie uznała tego, była bardzo agresywna. Resztkami sił stałam w bardzo długim ogonku i otrzymałam 23 dkg. Zaznaczam, że jestem po bardzo ciężkiej operacji i wszędzie jest to zaświadczenie respektowane - Czesława Gorkowska.
Skarga z 1978 roku
Zamiast kawy podano mi w waszym barze cienka lurę - K. Wojdak.
Dopisek inspektora nadzoru
Proponuję organizowanie comiesięcznych narad z bufetowymi, które legitymują się negatywnymi wynikami naparów kawowych.
Skarga z 1988 roku
Weszłam do sklepu i co widzę... Na stoisku mięsnym nie ma żadnej wędliny. Uważam, że przed świętem 22 lipca powinno być lepsze zaopatrzenie. Co mają jeść ludzie pracy? - Alicja Kozakowska.
***
Przyniosłam wielkie rzeźbione krzesło i usiadłam na nim przed sklepem jako pierwsza. Ludzie przechodzili, zerkali na mnie ciekawie. Pięć minut później na brezentowym stołeczku dosiadła się jubilatka Lucyna. Po dwóch czy trzech minutach podszedł starszy pan i spytał obrzędowo „za czym tu siedzimy”. Wyjaśniłam, że w poniedziałek mają być od rana w wolnej sprzedaży pralki Polar, wirówki z NRD, lodówki polskie i rosyjskie, odkurzacze…
Pan się zdenerwował, spytał, czy nie wiemy, czy dla młodych małżeństw, a my, uzupełniając zeznania wzajemnie, powiedziałyśmy, że nie, absolutnie, tym razem normalnie, dla ludności. Pan zaklepał kolejkę i poleciał. Wrócił po kilku minutach, a zaraz za nim dołączył Marek, kolejny imprezowicz z okna naprzeciwko.
W pół godziny w naszej kolejce, prócz naszej ósemki, stało jeszcze z 10 osób. Zaczęliśmy robić listę kolejkową. Po godzinie było ze 30 osób i zaczęliśmy się powoli wymiksowywać. Pan pamięta, ja tu jestem druga na liście. Ja będę stał przed panią, tylko na razie pójdę do domu coś zjeść. I tak dalej. Po kolejnej godzinie kolejka liczyła 50 osób, już bez nas.
***
Skarga z 1978 roku
W czwartek o godz. 13:45 szczególnie "miła i kulturalna" była pani Sawicka, która nie wiadomo z jakich powodów znalazła się w salonie perfumeryjnym. Ordynarny stosunek do klienta, odsyłała do pracy pod Forum. Uważam zachowanie ekspedientki za katastrofalne i żądam satysfakcji - Iwanicka Jadwiga.
Dopisek innej osoby
Jestem świadkiem tej scysji i stwierdzam, że zarzuty tej obywatelki są bezpodstawne. To klientka zachowywała się prowokująco i arogancko - mówiła podniesionym głosem per ty i wysyłała ekspedientki do pracy w PGR - Jadwiga Kołodziejczyk.
Wyjaśnienie kierowniczki
Sytuacja spowodowana była niesłuszną pretensją klientki, która żądała od ekspedientki otwarcia i powąchania oryginalnie zapakowanej wody francuskiej Jean po 800 zł. W związku z odmową wszczęła awanturę.
Skarga z 1988 roku
Odmówiono mi sprzedaży miodu z wystawy (podpis nieczytelny).
Wyjaśnienie kierownika
Miód znajdujący się na wystawie będzie sprzedany po zmianie dekoracji. Jest już sporządzona lista na te towary, ale klient stwierdził, że tyle to on nie będzie czekał.
PIC_40-9-269-21
Festyn ludowy w Sieradzu, 1977. Stoisko handlowe ze sprzętem AGD. Od lewej: kuchnia gazowa "Ela", pralka Predom Polar Superautomat PS 663 S Bio.
Skarga z 1988 roku
My, niżej podpisani klienci ze zwykłej kolejki, składamy skargę na kierowniczkę, która odmówiła naszej prośbie o zmianę zasad obsługi kolejki uprzywilejowanej. Nie wyraziła zgody, by na pięć osób ze zwykłej kolejki obsługiwać jedną z uprzywilejowanej. Obsługiwała jeden na jeden. Towaru dla nas nie starczyło (tu następuje dziesięć podpisów).
Dopisek pod skargą
My, ludzie z kolejki uprzywilejowanej, wyjaśniamy, że jesteśmy inwalidami wojennymi, starymi bojownikami o Polskę i prosimy o nieuwzględnianie ww. PASZKWILU - Jerzy Hys.
Skarga z 1984 roku
Pani ekspedientka nie obsługuje w kolejności klienta, gdyż twierdzi, że klient powinien najpierw się wyszumieć - Ewa Rakowska.
***
Imprezowaliśmy jeszcze ze dwie godziny, już z bezpiecznej odległości obserwując przez okno rosnący tłumek przed sklepem. Pośmialiśmy się i rozjechaliśmy się do domów. I zapomniałam o sprawie.
***
Skarga z 1985 roku
Nie mogę się doprosić u kierowniczki sklepu, żeby zamawiała biały ser na wagę (ten z Mławy, który kiedyś był). Jeszcze raz więc bardzo proszę, aby był w tym sklepie ser biały na wagę, a nie w kostkach. Niech ja już nie słyszę "nie dostajemy sera na wagę" - J. Tender.
Wyjaśnienie kierowniczki
Nie dostajemy sera na wagę.
Pochwała z 1979 roku
Zostałem nadzwyczaj grzecznie obsłużony przez panią ekspedientkę Marię, za co pragnę wyrazić wyrazy uznania dla całego personelu na czele z p. Kierowniczką - Tadeusz Grajek, Ursus.
***
Po wielu latach, w 1990 bodaj roku, miałam okazję siedzieć sobie, w ramach praktyk, w gronie świeżo poznanych współpracowników przy okazji fabrycznego drugiego śniadania czy przerwy obiadowej, opowiadaliśmy sobie różne anegdotki, postanowiłam zabłysnąć dowcipem i zaczęłam cytować tę historię. Towarzystwo się z każdą chwilą bardziej zaśmiewało, był, powtórzę, rok 1990, wszystkiego było w bród w sklepach i śmiechem można było tę komunę odczarować. Tylko pan Wacio, zasłużony robotnik, z każdą minutą minę miał coraz bardziej ponurą i nienawistną.
A pan, panie Waciu, jakoś nie był tą historią rozbawiony, jak głupia zagaiłam, kiedy się już rozchodziliśmy do swoich zajęć. 
Ty tępa cipo, odparł pan Wacio, moja żona była w tym sklepie kierowniczką.
***
Skarga z 1988 roku
Chciałam kupić kilogram cukru i kawę, pokazując legitymację II grupy inwalidztwa. Pani ze stoiska cukierniczego nie chciała mnie obsłużyć poza kolejnością. Wreszcie gdy mnie załatwiała, cały czas ubliżała, co spowodowało podburzenie stojących w kolejce ludzi. Na skutek jej zachowania jakiś wulgarny typ wyrwał mi kawę i wrzeszczał koło ucha, że ma w dupie moją legitymację inwalidzką - Stanisława Ostrowska.
Dopisek innej osoby
Byłem świadkiem. Klientka, rzekomo inwalidka, odgrażała się, że nas tu wszystkich urządzi. Sama sprowokowała taką, a nie inną reakcję stojących w 30-osobowej kolejce. Nie mam nic przeciwko ludziom z przywilejami, ale czy muszą robić zakupy akurat po 16, gdy normalni ludzie wychodzą z pracy, i przeszkadzać. Poza tym kawa jest używką, a nie artykułem pierwszej potrzeby - Miałkowski.
Skarga z 1983 roku
Zamiast 3 kg cukru ekspedientka sprzedała mi 3 kg mrówek faraona (podpis nieczytelny).
Dopisek kierowniczki
Klient był w stanie nietrzeźwym.
Pochwała z 1980 roku
W sklepie jest bardzo uprzejma i szybka obsługa, aż przyjemnie postać chwilę w kolejce - Beata Malaszko.
Dopisek
My, klientela stojąca obecnie w kolejce, dołączamy się do pochwał (tu następuje 10 podpisów).
Kolejny dopisek
Jako kierownik sklepu dziękuję za słowa uznania - Wojciechowska.
***
Dalsza historia była, jak się okazało, taka.
Kolejka w nocy urosła do ponad 100 osób, ale mniej więcej połowa postanowiła, po upewnieniu się, że są na liście kolejkowej, spędzić noc w domu. Koło północy w kolejce fizycznie tkwiło jeszcze ok. 40-50 osób.
Te osoby spędziły czas do rana, kombinując, że może pralek nie wystarczy dla wszystkich, i że to niesprawiedliwe, żeby oni, siedząc całą noc, mieli mniejsze szanse na deficytowy towar, niż osoby, które sobie w tym czasie smacznie spały. Kiedy więc stała się niedziela i do kolejki zaczęli napływać nowi chętni, ekipa weteranów nocy przedstawiła im nową listę kolejkową, na której pierwszych 50 pozycjach byli tylko ci, którzy siedzieli pod sklepem całą noc, a na dalszych nowy kliencki narybek. Oczywiście ci, którzy byli na liście nr 1, nie pogodzili się z przewrotem i stworzyli alternatywną listę kolejkową. Koło wieczora na miejscu pojawiła się milicja i zaczęła uspokajać wybuchające awantury.
***
Skarga z 1983 roku
Nie chciano mi sprzedać szampana, choć pijanemu jegomościowi sprzedano w tym czasie wino. Dlaczego? - Bożena Zycholak.
Wyjaśnienie kierowniczki
Zacznę od początku. O godz. 14 przywieziono do naszego sklepu cukier, który miał być sprzedawany bez kartek. Wieść szybko rozeszła się po mieście i spowodowała szturm. Do godz. 18 sprzedaliśmy 4 tony. Na moich oczach rozgrywała się prawdziwa bitwa. Jednocześnie musiałam policzyć utarg. W tym kotle wywiesiłam więc na dziale z alkoholem kartkę jakąkolwiek, nie patrząc nawet, co tam napisane, że przerwa albo remanent i uciekłam na tyły na zaplecze. Była godz. 18.50, kiedy do mojego pokoju wszedł pijany olbrzym. Domagał się wina. Nie targowałam się, bo na biurku miałam rozłożone 13 milionów. Podałam mu butelkę. Zobaczyła to klientka, której już obsłużyć nie mogłam, i się wpisała.
Skarga z 1984 roku
Mimo iż nie mam kartki zarejestrowanej w tym sklepie, proszę o sprzedanie mi 30 dkg kiełbasy krakowskiej, ponieważ bardzo mi zależy - Wajdzik Alina.
Dopisek kierowniczki
Odmawiam ze względu na stany zerowe wędlin.
Skarga ze stycznia 1983 roku
Biały ser kładzie się na wagę, trzymając w dwóch palcach, którymi to palcami liczone są potem pieniądze. Proszę to zmienić - Janik.
Dopisek ekspedientki
Osobiście uważam, że nie ma innej możliwości jak podanie sera palcem.
Skarga z lipca 1989 roku
W dniu 3 lipca 1989 sprzedawano dywany podgumowane. Ekspedientki poinformowały, że będą wpuszczały kolejno z obu kolejek. Mimo że stałam na początku kolejki uprzywilejowanej, dywanu mi nie sprzedano. Ekspedientki zachowały się b. brzydko. Zostałam przez jedną popchnięta z całej siły, a kiedy upadłam, siłą mi dywan wydarła.
Dopisek kierowniczki
Serdecznie Panią przepraszamy za zaistniały incydent. Ekspedientce zwrócono uwagę o nietakim stosunku do klienta - Zdanowska.
***
PIC_40-4-194-1
Sklep z wyposażeniem kuchennym. Warszawa 1973.

Skarga z 1983 roku
Na wystawie są wystawione różne sery żółte, ale w sklepie nie ma ich w sprzedaży. Co to za zwyczaj reklamowania towaru, którego nie ma w sklepie. Proszę o wyjaśnienie - Tadeusz Kedzielski.
Wyjaśnienie kierownika
Sklep bierze udział w konkursie. Zrobiono więc wystawy konkursowe, na których umieszczono atrapy towarów. Samych towarów od dłuższego czasu niestety brak w sprzedaży 
***
Poniedziałkowy ranek wyglądał tak, że przed sklepem kłębiły się dwie wzajemnie wrogie kolejki zwyczajne oraz powszechnie znienawidzona kolejka uprzywilejowanych: kombatantów, krwiodawców, matek w ciąży, młodych małżeństw, etc. Milicja w sile trzech nysek usiłowała jakoś zapanować nad tłumem około 200 osób.
Na to wszystko pojawiły się ok. 9:30 ekspedientki i żona pana Wacia, kierowniczka. Popatrzyły na ludzi i powiedziały, ale hola, nie ma żadnego towaru.
„Spekulacja!”, zawył tłum, „ukrywają towar”, „złodzieje”, „sprawdzić zaplecze”, i runął na sklep. Tu już milicja musiała wzywać posiłki, bo wyłamano drzwi i ludzie wdarli się na zaplecze sklepowe, gdzie, niestety, znaleziono jakąś pralkę, która miała być sprzedana, ale jej klient nie odebrał, czy coś. Oczywiście żadnej dostawy nie było.
Personel uciekł ze sklepu i schronił się w milicyjnej nysce, posiłki milicyjne oraz gaz jakoś ostudziły emocje, w rozgardiaszu nieznani sprawcy wynieśli ze sklepu farelki i młynki do kawy, na miejsce przyjechał prokurator.
Pani Waciowa miała trzy miesiące z głowy, tłumaczyła się, pisała wyjaśnienia, milicja przeszukiwała jej dom i gospodarstwo rolne rodziny, z przerzucaniem siana w stodole włącznie. W końcu dali jej spokój, ale co przeżyła, to jej.
***
Dowcip zrobiony przed laty okazał się w efekcie straszny, jakimś cudem nie skończyło się to poważnymi zamieszkami albo więzieniem dla różnych uczestników tego zdarzenia, z nami na czele. Z jednej strony nadal mnie ta historia bawi, z drugiej, jak się zastanowię, robi mi się naprawdę zimno.
***
Cytaty w tekście pochodzą z książek skarg i wniosków sklepów PSS Społem, pisownia oryginalna, wykorzystane m.in. w artykule Grzegorza Sroczyńskiego z Gazety Wyborczej, "Książka wisiała, manikura trwała", 7.10.1999. Zdjęcia pochodzą z Narodowego Archiwum Cyfrowego.