Dziś blog wspiera:

piątek, 29 kwietnia 2016

Formuła, rozdział 3

8256

"(...) Marcin Parker pismakiem został właściwie przypadkowo. Był zaraz po studiach na politologii, był rok 1992, Parker marzył, by zostać, jak po latach o tym opowiadał po kilku wódkach, ubekiem, czy raczej, zważywszy na czasy, uopowcem. Niestety czy stety, zaciągał się do UOP, a okazało się, że został dziennikarzem.

Albert Szramski zwany przez chwilowych przyjaciół i wiecznych wrogów Szramą (i to wcale niekoniecznie z powodu nazwiska), szef katowickiej delegatury Urzędu Ochrony Państwa, finalizował w tamtym czasie swoją drugą działalność. Jako były związkowy aparatczyk nadzorował z doskoku działalność lokalnego Radia Błysk, które powstało na fali demokratycznego entuzjazmu w 1989 jako rozgłośnia związkowa i powoli, po cichutku, zmieniło się w ciągu trzech lat w komercyjną stacyjkę z mniejszościowym udziałem związkowych frajerów. Swoje związkowe sprawy już Szramski likwidował, ale w radiu jeszcze czasem bywał, a najczęściej można go było spotkać w spsiałym biurowcu związkowym. 
 
Błysk było gównianym radiem, grało muzykę środka pokolenia ówczesnych trzydziestolatków przez całą dobę, więc od rana do wieczora z głośników wylewały się, w kółko, do wyrzygania, hity Queen, U2 i Marillion, The Cure i Roxette. Co godzinę, trzydzieści minut po pełnej godzinie, nadawano z taśmy serwis lokalny, który przygotowywało trzech biegających po Górnym Śląsku reporterów i dwóch wydawców w studiu oraz czytająca beznamiętnym głosem kradzione z gazet informacje Aldona. Ponieważ zwykle reporterom nie płacono, rotacja wśród załogi była spora, bo entuzjazmu młodym radiowcom starczało zwykle na kwartał, po którym chude artystki z katowickiej ASP spotykane w Szmyrowatej już nie rozkładały tak chętnie nóg na widok sfatygowanej, zalaminowanej karty z dumnym słowem "dziennikarz". 
 
Aldona była właściwie jedyną regularnie opłacaną pracownicą stacji, i fenomen ten nie wynikał z jej bezbarwnego głosu, który normalnie nadawałby się najwyżej do zapowiadania odjazdu pekaesu, a z regularnie świadczonych przez nią drobnych seksualnych usług, które sprawiedliwie rozdzielała pomiędzy trzech, no cóż, członków zarządu radia. Ich ulubionym żartem wypowiadanym na jej widok było "no i jak tam się u ciebie posuwa, Aldonko". Nie miała wielkich ambicji ani wybujałego ego, ale nawet ją to już trochę nużyło i bardzo chciała założyć własny biznes, najlepiej cukiernię na Stawowej. Tymczasem, córeczko, trzymaj się tego, co masz, bo to jest jakiś konkret, mówiła matka, więc Aldona odbierała telefony, nagrywała dzwoniących do radia świrów i trzymała się swoich trzech członków.
 
Związkowym trybutem Błysku była nadawana po dwudziestej drugiej audycja "Nasze sprawy", którą wieczorami nagrywali działacze związku. Nieporadne wypowiedzi, wygłaszane robotniczą polszczyzną z silną domieszką śląskiej gwary i akcentu były dla Szramskiego okazją do nieustających kpin, a samą audycję nazywał w gronie znajomych "Nasze zlewy". 
 
Tamtego kwietniowego dnia Szrama biegał między swoim dawnym związkowym pokojem a podnajmowanym radiu przez związek na studio obskurnym biurem. Był wściekły, dwaj reporterzy i wydawca właśnie rzucili mu na biurko wypowiedzenia i powierzone mikrofony, a on, wciąż formalnie dyrektor stacji, nie wiedział zupełnie, co dalej, zwłaszcza, że najzwyczajniej w świecie musiał wracać do siedziby delegatury UOP, gdzie jego niedokończone radiowo-związkowe historie budziły oficjalnie troskę, a nieoficjalnie - pokątne szyderstwa.
 
Nagrany materiał wystarczał na puszczanie w kółko wiadomości przez mniej więcej dwie godziny, Aldona mogłaby jeszcze do szesnastej urozmaicać kolejne emisje "Bohemian Rhapsody" nagraniami co głupszych telefonicznych wypowiedzi słuchaczy, ale później już ludzie się zaczną orientować, że coś jest nie w porządku.
 
I wtedy do pokoju wszedł Parker, który postanowił poszukać szczęścia i uderzyć do szefa delegatury UOP, by spełnić marzenie i zostać demokratycznym ubekiem. Stanął w progu i chrząknął.
 
Szrama podniósł wzrok znad sterty maszynopisów.
 
– Spierdalaj, człowieku - powiedział. Albert Szramski był znany ze swojej bezpośredniości, zwłaszcza, gdy był zajęty. Wrócił do lektury, drąc papiery, choć to bez sensu, to wszystko w zasadzie mógłby zabrać do tego drugiego biura, do Urzędu, jak wszyscy myśleli i mówili w skrócie, i wrzucić w profesjonalną mielarkę do akt. Tylko jakiś wózek by się przydał, żeby to zwieźć na parking i popakować w służbowego subaru.
 
– Chciałbym dla was pracować – wystękał tymczasem niezrażony Parker. Stał w drzwiach, patrzył wyczekująco, zasłaniał sobie dłońmi krocze jak piłkarz w murze przed wolnym. Szrama z niedowierzaniem ponownie na niego spojrzał.
 
– Przecież mówiłem, żebyś spierda... – przerwał, przypomniał sobie coś. Na biurku leżały te zasrane mikrofony, minidyski, słuchawki i wypowiedzenia.
 
– Umiesz nagrać dźwięka? – spytał rzeczowo, siląc się na uprzejmość. Przechylił nawet w bok głowę, co w jego opinii przydawało mu sympatycznego wyglądu.
 
Parker zasadniczo marzył o pracy w kontrwywiadzie albo przynajmniej jako analityk, ale w sumie mógłby zacząć od czegoś innego. Mogły być nawet podsłuchy.
 
– Dam radę.
 
– To jesteś przyjęty. Bierz to i idź mi ponagrywać ludzi na rynku, kurwy na Mariackiej, hajerów pod kopalnią, co tam myślą o sytuacji, jak widzą te teczki agentów, rząd, pogodę, pierwsze komunie, co w wakacje chcą robić, wszystko jedno. Trzydzieści dźwięków, każdy po trzydzieści sekund do minuty. Wróć o trzeciej i do trzysta siedem po umowę. A teraz, jak już mówiłem, spierdalaj.
 
Marcin Parker wykonał zadanie sumiennie, a kiedy wrócił jak na skrzydłach i oddał nagrania, i pobiegł do trzysta siedem, ku swemu zaskoczeniu dowiedział się, że został dziennikarzem Radia Błysk na okres próbny trzech miesięcy. (...)"
 
Johanna Haase, "Formuła", 2016

czwartek, 21 kwietnia 2016

Maki, te faszystowskie kwiaty niepamięci


Poppies_by_Benoit_Aubry_of_Ottawakopia


Przeszło 70 lat po bitwie o Rzym, wśród amoku narodowego wzmożenia historycznego, piewcom hiperpatriotycznej, prawicowej narracji czerwone maki kojarzą się głównie z banderowcami, ludobójstwem wołyńskim, hitlerowskim faszyzmem. Oraz są dowodem na bezmyślność i bezradność establishmentu, godzącego się na takie makowe niegodziwości. To kolejny dowód na to, że w historii Polski I wojny światowej nie było.


Rok temu, z okazji 70 rocznicy zakończenia II wojny światowej, 8 maja 2015, ówczesne polskie władze, z premier Kopacz i prezydentem Komorowskim zorganizowały dosyć kameralne, acz umiędzynarodowione obchody tej rocznicy na Westerplatte, czyli tam, gdzie to się zaczęło. Udział wzięli różni przywódcy krajów Europy, miał to być historyczny kontrapunkt dla organizowanej przez neo-Sowietów militarystycznej hucpy dzień później.
(Sowiecka strefa umysłowa obchodzi dzień zakończenia wojny 9 maja, Europa - 8, bo w momencie podpisania kapitulacji III Rzeszy w Moskwie już było po północy; tą drogą także w PRL, WRL, CSRS, a nawet w NRD dniem zwycięstwa był 9, a nie 8 maja, jak w UK, Francji czy Holandii).
Na uroczystości na Westerplatte przyjechał także prezydent Ukrainy Petro Poroszenko. No, niby oczywiste, a gdzie miałby przyjeżdżać, przecież nie będzie świętować z przywódcą bandyckiego kraju agresora, a jego czołgów nie musi podziwiać na Placu Czerwonym, skoro ma je u siebie w Donbasie.
Poroszenko miał w klapie trzy znaczki - polską flagę na białoczerwonym kółeczku, malutki metalowy tryzub będący godłem narodowym Ukrainy, oraz dużą czerwono-czarną rozetkę.
***
Człowiek będący w mojej opinii duchowym przewodnikiem polskich nacjonalistycznych ciemniaków, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, na widok tej rozetki wpadł w furię. Furia nie jest dobrym doradcą, bo wyzwoliła w księdzu TI-Z następujący strumień bełkotliwej świadomości:
Zrzut_ekranu_20160420_o_10.24.13„Prezydent Ukrainy Petro Poroszenko w czasie wczorajszego spotkania na Westerplatte, siedząc pomiędzy prezydentem Bronisławem Komorowski a Donaldem Tuskiem, miał wpięte w klapę marynarki kilka emblematów. Jednym z nich była rozetka w czerwono-czarnych barwach. Barwy te używane były przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów, która w okresie międzywojennym pod przywództwem Stepana Bandery dokonała wielu terrorystycznych zamachów na przedstawicieli Drugiej Rzeczypospolitej. (…)
Manifestowanie takich barw - i to w takim miejscu jak Westerplatte! - jest ze strony ukraińskiego prezydenta policzkiem wymierzonym rodzinom ofiar OUN i UPA, żyjącym nie tylko w Gdańsku, ale i w całej Polsce. Jest to także afront wobec władz Trzeciej Rzeczypospolitej, która jest kontynuatorką Drugiej RP. W tym wszystkim żenująca jest także postawa Bronisława Komorowskiego i byłego szefa PO, Donalda Tuska, którzy siedząc cicho i potulnie, ze spuszczonymi głowami, dali upokorzyć i siebie, i całe państwo. Jest to też kolejny przykład bezmyślności i bezradności polskiego establishmentu politycznego, który godzi się na takie niegodziwości. I to ze strony państwa, które w wyniku decyzji polskiego prezydenta ustawicznie wspierane jest z kieszeni polskiego podatnika.”
Całość tego moim zdaniem okropnie śmiesznego, choć głupiego wywodu można przeczytać na http://wiadomosci.onet.pl/kraj/poroszenko-przy-komorowskim-i-tusku-w-barwach-zbrodniczej-upa/xhgnx0.
Zrzut_ekranu_20160420_o_10.35.131
Oczywiście, zdarzyło się to rok temu, więc mało kto dziś już o tym pamięta, choć naturalnie wątek podchwycili wszelcy inni miłośnicy "patriotycznej" narracji np. Dziennik, który zawsze chętnie dawał łamy takim szajbom, wypuścił wiadomość pt. „Cichy skandal na Westerplatte? "Poroszenko w barwach zbrodniczej UPA" i przedrukował większość tego bredzenia.(http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/zdjecia/489919,1,skandal-na-westerplatte-ksiadz-isakowicz-zaleski-poroszenko-w-barwach-oun-i-upa.html).
Klub, ha, ha, ha, Inteligencji Polskiej (już teraz wiemy, czym się różni od normalnej inteligencji) na swojej stronie internetowej opublikował materiał niejakiego doktora Michała Siudaka (mam nadzieję, że ten doktor to od proktologii czy czegoś takiego) pt. „Banderyzm” jest zjawiskiem sztucznie pompowanym”, z tezą, iż „W przestrzeni internetowej z niezadowoleniem, a wręcz oburzeniem, przyjęto fakt obnoszenia się prezydenta Ukrainy P. Poroszenki w czasie uroczystości zakończenie II wojny światowej na Westerplatte z rozetką w czerwono – czarnych barwach.” (całość na http://www.klubinteligencjipolskiej.pl/2015/05/dr-michal-siudak-banderyzm-jest-zjawiskiem-sztucznie-pompowanym/).
Zrzut_ekranu_20160420_o_10.30.53Cytowany wyżej Siudak pisze o tych barwach, i tej rozetce wręcz: „Gdyby ktoś rzeczywiście i na poważnie doradzał P. Poroszence w sprawach międzynarodowych i myślał konstruktywnie o przyszłości Ukrainy, nigdy by nie doszło do takich sytuacji. Przecież do kraju, który deklaruje sympatię do państwa znad Dniepru, idiotyzmem jest strojenie się w barwy, które znacznej części Polaków kojarzą się z Ludobójstwem Wołyńskim, a na świecie są utożsamiane z hitlerowskim faszyzmem.” (podkreślenie moje - JH).
Czarno-czerwona rozetka jest więc, według oficjalnych wykładni (Klub Inteligencji Polskiej, ks. I-Z, publikacje w Dzienniku i Onecie to nie są prywatne blogi wszak), symbolem ludobójstwa wołyńskiego, a nawet hitlerowskiego faszyzmu. A tak się w każdym razie kojarzy prawakom, jak wszystko z dupą szeregowemu w starym żołnierskim dowcipie.
Chybaście się, nacjonalprawaki, z kimś na łby pozamieniali, tylko nie mogę sobie wyobrazić, z kim.
***
Kanadyjski poeta, John McCrae, zaczął pisać swoje wiersze o śmierci i pośmiertnym spokoju jeszcze jako nastolatek. Jego ojciec był zawodowym wojskowym, jego brat został lekarzem. Sam John McCrae został więc wojskowym lekarzem, co - jak na poetę debiutującego w latach 90. dziewiętnastego wieku pierwszymi tomikami poezji - jest warte zauważenia. W wieku 41 lat wraz z Kanadyjskim Korpusem Ekspedycyjnym ruszył na pola I wojny światowej, jako poddany Imperium Brytyjskiego. Zmarł na zapalenie płuc przed końcem wojny, w styczniu 1918 r. Po jego śmierci bliscy w jego papierach odkryli wiersze, które pisał w czasie orgii masowego mordowania na froncie zachodnim. Jeden z nich, opublikowany w 1918, miał formę ronda i nosił tytuł „In Flanders Fields”.
***
In Flanders Fields

In Flanders fields the poppies blow
Between the crosses, row on row,
That mark our place; and in the sky
The larks, still bravely singing, fly
Scarce heard amid the guns below.

We are the Dead. Short days ago
We lived, felt dawn, saw sunset glow,
Loved, and were loved, and now we lie
In Flanders Fields.

Take up our quarrel with the foe:
To you from failing hands we throw
The torch; be yours to hold it high.
If ye break faith with us who die
We shall not sleep, though poppies grow
In Flanders Fields.
Johnmccraememorialbookcloseup02Pomnik Johna McCrae w jego rodzinnej miejscowości.
Bardzo porządne polskie tłumaczenie tego wiersza znajduje się na blogu Okruhy (http://okruhy.salon24.pl/118778,wsrod-flandrii-pol)
Wśród Flandrii pól

Wśród Flandrii pól kwitnący mak
krzyża za krzyżem barwi szlak,
kres naszych dróg. Skowronka lot
wzbija się ponad armat grzmot
co śpiew mu głuszy - dzielny ptak.

Nasz los to Śmierć. Wciąż życia smak
w pamięci trwa, choć miłość wszak
nie kończy się, nasz grób jest tu,
wśród Flandrii pól.

Podejmij walkę, tam wciąż - wróg,
weź z rąk omdlałych złoty róg.
Niech zabrzmi znów, nie zawiedź nas,
Bo zburzysz nam spoczynku czas.
Zbudzimy się, choć maki śpią
Wśród Flandrii pól.
Przyjmuje się, że McCrae napisał „In Flanders Fields” 3 maja 1915 roku, dzień po tym, jak przewodniczył ceremonii pogrzebowej jego przyjaciela, porucznika Alexisa Helmera. Helmer zginął w trakcie Drugiej Bitwy pod Ypres (tak, właśnie we Flandrii, na terenie Belgii). Trwała od 22 kwietnia do 25 maja 1915 roku i zakończyła się w zasadzie bez rozstrzygnięcia, o ile pominiemy fakt, że alianci stracili w niej 90 tysięcy żołnierzy, a Niemcy - 35 tysięcy (rannych, zabitych i zaginionych).
Dlaczego była to Druga Bitwa pod Ypres? Bo nieco ponad pół roku wcześniej odbyła się Pierwsza Bitwa pod Ypres. Podobnie nierozstrzygająca, ale stracili w niej alianci 60 tys. żołnierzy, a Niemcy - 50 tys. W tej pierwszej, co warto zauważyć, swoje doświadczenie bojowe zdobywał młody szeregowiec 1 kompanii 16 Bawarskiego Pułku Rezerwy, austriacki ochotnik, niejaki Adolf Hitler. Był jednym z 42 żołnierzy ocalałych z liczącej 250 ludzi kompanii, z całego pułku liczącego 3600 żołnierzy 20 dni bitwy przeżyło 611. Jak mówili znajomi, "Adolf po tej bitwie stał się jakiś wycofany". Towarzysze z bawarskiego pułku spowodują, że po wojnie Bawaria i Monachium staną się dla niego drugą ojczyzną.
Belgian_Troops_with_Early_Gas_MasksŻołnierze belgijscy w czasie drugiej bitwy pod Ypres. Fot Wikipedia.
Pierwsza Bitwa pod Ypres zryła pola i łąki lejami po wybuchach, miliony pocisków rozorały glebę, we fladryjskie pola wsiąkły tony świeżej krwi i tysiące ton użyźniających glebę gnijących resztek ludzkich, kości.
Kiedy w czasie Drugiej Bitwy pod Ypres do ataku ruszali wiosną 1915 roku kolejni skazani na zagładę żołnierze alianccy i niemieccy, stąpali po zielonych łąkach pełnych nagle wyrosłych i rozwitłych kwiatów polnego maku.
***
Kwiat maku idealnie nadaje się na symbol. Z różnych jego odmian i składników, soku, wywarów z łodyg, wytwarza się do dziś opium, a niego morfinę (której nazwę dał grecki bóg snu, Morfeusz), kodeinę, heroinę. Silne działanie uspokajające maku znane było od starożytności, acz jeszcze całkiem niedawno w Polsce doradzano, by dzieciom nadmiernie aktywnym lub mających kłopot z zasypianiem podać wywar z maku - wtedy mówiono, że są okropnie grzeczne, choć dziś wiemy, że były po prostu naćpane. Stąd też popularne powiedzenie o ciszy, „jakby makiem zasiał”, choć może poprawniej byłoby „zaćpał”.
***
Mak, i powstałe z niego opium, były doskonale znane w kulturze brytyjskiej na przełomie XIX i XX wieku. Dom opiuministów oddających się legalnie swojemu niszczącemu nałogowi opisał Artur Conan Doyle w kolejnym opowiadaniu o przygodach Sherlocka Holmesa pt. „Człowiek z blizną”.
Brytyjsko-chińskie wojny opiumowe, toczące się w połowie XIX w., przyniosły Imperium Brytyjskiemu niewyobrażalne bogactwo za żenująco niską cenę. Za pożądane w całym świecie chińskie jedwabie, herbatę, przyprawy, surowce Brytyjczycy płacili Chińczykom darmowym de facto opium, uzyskiwanym z upraw w brytyjskich Indiach (a właściwie głównie na terenie dzisiejszego Pakistanu; gdybyście się kiedyś zastanawiali nad fenomenem popularności upraw narkotykowych, w 90% pochodzących z Afganistanu i pakistańskiego pogranicza, to właśnie poddani królowej Wiktorii rozwinęli tutaj ten biznes, który pozwala funkcjonować talibom już trzecią dekadę).
401px-67th_Foot_taking_fortOpium, którego koszt produkcji był okołozerowy, przewożono statkami do nieodległych Chin, gdzie kupcom europejskim udało się spopularyzować jego zażywanie i uzależnić od narkotyku w krótkim czasie kilkadziesiąt milionów Chińczyków. Nim się chińskie władze spostrzegły, gospodarka była uzależniona od opium jak narkoman, ponieważ istniał na rynku gigantyczny popyt na ten produkt. Chińskie bandy handlujące z rodakami brytyjskim opium sprzedawały w zamian Brytyjczykom (i Francuzom, i Amerykanom) wszystko, co Chińczykom udawało się znaleźć, od starożytności po miliony ton herbaty, jedwabiu, kopry, owoców.
Kupiec brytyjski, który trzy razy obrócił, wożąc opium z Peszawaru czy choćby Bombaju do Kantonu, stamtąd jedwab, porcelanę i herbatę do Londynu, a następnie broń czy tanią europejską odzież znów do Indii, stawał się milionerem i mógł po tych trzech kursach i mniej więcej trzech latach żyć z odsetek do końca życia, zostawiając niezły kapitał potomkom.
Samemu Imperium Brytyjskiemu wojny opiumowe przyniosły, poza górą złota, nowe terytoria. I to dosłownie: Hongkong i południową część półwyspu Kowloon, zwaną New Territories. Hongkong stał się bramą do wwozu opium do Chin dla Brytyjczyków.
Więc w kulturze brytyjskiej mak na przełomie XIX i XX w. był symbolem kulturowym obarczonym całą masą skojarzeń. W Polsce jakimś bladym odbiciem tej pozycji mógły być goździk za PRL (plus rajstopy i wuzetka na Dzień Kobiet „na fabryce”, kwiatek obowiązkowo wręczany łodygą do góry; albo „rąsia, klapa, goździk”) albo w sezonie jesiennym chryzantema (którą Polak widzi i odruchowo szuka znicza).
***
Mak był zatem już 120 lat temu powszechnie zrozumiałym symbolem snu. Czasem wiecznego, a czasem po prostu długiego, bo mak ma jeszcze jedną specyficzną właściwość.
Nie da się tak po prostu wysiać maku, rzucając ziarenka na ziemię. Gleba musi być otwarta - spulchniona, nie zarośnęta, nasłoneczniona, wilgotna. Wrzucenie ziarna maku między trawy niczego nie da, bo trawa, rosnąc, stłumi możliwości kiełkowania maku. To jednoroczna roślina, która się wysiewa z własnych nasion, ale wcale wzrosnąć nie musi - jeśli w jednym roku widzicie na łące kwitnące maki, to po roku może ich tam wcale nie być, bo ich nasiona po prostu mogą nie wygrać wyścigu o słońce, wodę i glebę z trawą.
Ale, i tu dochodzimy do sedna, mak jest cierpliwy. Ziarno maku leży na takiej zarośniętej trawą łące i czeka. Śpi. Może się zdarzyć, że jakiś ptak je zje, ale, hmmm, jedliście na pewno w życiu makowiec i pewnie wiecie, że zjedzenie maku zasadniczo nie zmienia właściwości tych ziarenek po pełnym obiegu w systemie trawiennym. Więc leży sobie takie ziarenko maku i czeka.
Co roku wyrastają i zakwitają na takiej łące najwyżej pojedyncze kwiaty, tu dwa, tam trzy, ówdzie osiem, a w trawie pod nimi leżą tysiące i miliony ziaren maku, które nie miały szczęścia. Mogą czekać bardzo długo, nawet sto lat, aż nadejdzie dzień, kiedy gleba się otworzy i przyjmie ziarno maku, te wszystkie ziarna, wysypane przez ostatnie stulecie. Kiedy na przykład wokół, na łące, rozpęta się Pierwsza Bitwa pod Ypres, a otwarta gleba przyjmie tysiące ton krwi, kości, gnijących flaków. I miliony ziaren maku.
***
Ziarna maku, które dostały się do gleby na flandryjskich łąkach zrytych wybuchami w październiku i listopadzie 1914 roku, perfekcyjnie wycelowały w okres wzrostu i kwitnienia w kwietniu i maju 1915, kiedy rozpoczynała się druga odsłona rzezi pod Ypres. Żołnierze mogli więc ruszać do boju w groteskowej scenerii czerwonych od milionów makowych kwiatów łąk, szybko za sprawą moździerzy i min lądowych przekształcanych zresztą w krwisto-gliniaste mokradła. John McCrae oglądał te makowe pola, mając z tyłu głowy całą brytyjską legendę maku jako symbolu śmierci, snu, zapomnienia, i napisał w końcu o nich swoje rondo.
***
640px-Kollebloemen_-_Red_poppiesWieńce ze sztucznych maków na pomniku brytyjskich ofiar bitwy pod Ypres. Fot. Wikipedia.
Sukces utworu McCrae'a był właściwie natychmiastowy. Kwiaty maku stały się symbolem wojny, pamięci, weteranów. Brytyjskie groby wojenne (a za nimi, oczywiście, australijskie, nowozelandzkie, kanadyskie, południowoafrykańskie, a w jakimś stopniu i francuskie, belgijskie, holenderskie) zaczęto ozdabiać kwiatami czerwonego maku, a czerwono-czarna rozetka wieszana na budynkach, pojazdach, wpinana w klapę czy w kapelusz, stała się symbolem pamięci o ofiarach wojny.
***
Kiedy Polacy mieli wejść do walk pod Monte Cassino (ta historia zasługuje na odrębny tekst; może innym razem), po przyfrontowych placówkach wojskowych polskiego II Korpusu jeździła teatralna czołówka Polska Parada, grupa rozrywkowa polskiego wojska, z partiotycznymi przedstawieniami dla żołnierzy. W jej składzie - Feliks Konarski, tekściarz, i Alfred Schütz, kompozytor. Gdy Polacy walczą już 6 dzień o wzgórze klasztorne, ponosząc olbrzymie straty, Konarski na kolejny występ dla polskiej kompanii transportowej przyjeżdża do miejscowości Aquafondata; po drodze mija prowizoryczny grób brytyjskich żołnierzy.
Ulotka_Monte_Cassino
Niemiecka ulotka propagandowa zrzucana na polskie linie pod Monte Cassino. Fot. Wikipedia.
Choć polska ideologia historyczna mówi o wielkiej daninie specyficznie polskiej krwi złożonej w zwycięskiej walce o Monte Cassino, to prawda jest taka, że w bitwie tej poległo nieco poniżej 1000 polskich żołnierzy (w skali liczącego ok. 150 tys. II Korpusu), a kolejne ok. 2500 było rannych i zaginionych. Walki o Monte Cassino trwały tymczasem wówczas już piąty miesiąc, a alianci stracili w nich w sumie ok. 55 tysięcy żołnierzy zabitych, rannych i zaginionych: Amerykanów, Brytyjczyków, Nowozelandczyków, Kanadyjczyków, Francuzów, Marokańczyków. Nie tylko Polaków - którym w końcu udało się zająć opuszczony przez niemieckich spadochroniarzy klasztor dzięki temu, że w innej części frontu oddziały francusko-marokańskie przełamały niemiecką obronę i Kesselring kazał się wycofywać na Linię Hitlera. (I tu znów myśl na marginesie, że wśród garstki bezprzykładnie bohaterskich obrońców klasztoru, spadochroniarzy Luftwaffe, było sporo polskich Ślązaków, przymusowo wcielonych do Wehrmachtu).
I jakaś mogiła tych wcześniejszych, brytyjskich ofiar, była wtedy, tego dnia, w Aquafondata. I leżał na niej, co przecież nie może dziwić, będący symbolem ofiar wojny od 25 lat, bukiet polnych maków. I Konarski to zapamiętał, a potem, po występie usiadł i zaczął pisać znaną piosenkę, do której następnego dnia Alfred Schütz skomponował melodię.
***
Zrzut_ekranu_20160420_o_13.53.24Alfred Schütz (!), autor muzyki do „Czerwonych maków”, polski Żyd (!) z bogatej rodziny (!), w 1939 roku ucieka (!) przed Niemcami z Warszawy do Lwowa (!). Tam, w przeciwieństwie do swojego kolegi po fachu, Eugeniusza Bodo, po wkroczeniu Armii Czerwonej przyjmuje obywatelstwo sowieckie (!). Bodo za upór przy obywatelstwie szwajcarskim umrze w łagrze; Schütz wraz z kolegami z polskich scen podróżuje po bezkresie ZSRR (!) i daje występy w objazdowym teatrzyku (!) - nie, żeby to był jakiś szpas, bo głodowali, ale przynajmniej na swobodzie, a nie w łagrze. Trafia do armii Andersa, a potem przez Palestynę (!) na front włoski. Po wojnie nie wraca do Polski, lecz jedzie do Brazylii, pracując dla brazylijskich teatrów rewiowych(!). Żeni się z węgierską Żydówką (!). W 1961 wracają do Europy i osiedlają się w Monachium (!). Schütz umiera w 1999 roku, jego żona - bezpotomnie - 5 lat później i w 2005 w ramach ironii dziejów prawa do „Czerwonych maków pod Monte Cassino” przechodzą na władze kraju związkowego Bawaria (!) (który po 10 latach starań odda je w końcu Polsce). Warto tu zauważyć, że Bawaria, druga ojczyzna Adolfa Hitlera i trzecia Alfreda Schütza, ma wiele różnych fajnych praw autorskich, np. do "Mein Kampf" (autor tego dzieła także zmarł bezpotomnie wraz z małżonką, tylko nieco wcześniej).
W zasadzie, gdybym była stereotypową polską patriotką chowaną na ziarnie współczesnego polskiego nazinacjonalizmu, to w tym krótkim życiorysie jest cała masa rzeczy, od których powinnam natychmiast dostać zawału, od nazwiska poczynając. I jeszcze facet napisał muzykę do tej piosenki, o tych makach, które, no wszystko jasne, już wiemy, są symbolem hitlerowsko-faszystowskiego banderyzmu.
***
Czerwone maki na Monte Cassino
Zamiast rosy piły polską krew.
Po tych makach szedł żołnierz i ginął,
Lecz od śmierci silniejszy był gniew.
Przejdą lata i wieki przeminą.
Pozostaną ślady dawnych dni
I wszystkie maki na Monte Cassino
Czerwieńsze będą, bo z polskiej wzrosną krwi.
***
A przecież nikt, dosłownie nikt z walczących pod Monte Cassino polskich żołnierzy nie pamiętał o żadnych makach, które miałyby tam rosnąć i „pić polską krew”. Wzgórze Cassino, bomardowane od stycznia przez artylerię i amerykańskie floty powietrzne, usiane było bowiem na pewno najróżniejszymi rzeczami, ale na pewno nie kwiatami. Nie pisze o nich Wańkowicz w swym montecassińskim opus magnum, nie pamięta o nich żaden z jego rozmówców. Pojawiają się dopiero w piosence Konarskiego - ale już rozumiem, że jako nawiązanie przecież nie do rzeczywistych kwiatów, a do symbolu, zrozumiałego dla polskich żołnierzy w alianckiej armii stworzonej według brytyjskich etatów. Symbolu brytyjskiej pamięci o ofiarach wojny.
W polskich szkołach tymczasem uczą, że to krowa, to płot, to drzewo, a żołnierz, no co z tym żołnierzem, no wiadomo, szedł po makach i ginął pod mątekasinął.
Pyta Damian (pisownia oryginalna)
„Dlaczego śpiewamy Czerwone maki spod Monte Cassino? potrzeba mi to na dzisiaj!!!”
Odpowiada Mateusz (pisownia oryginalna)
"Czerwone Maki spod Monte Cassino nawiązuje to do tego iż na zrytych polach Monte Cassino rosły tam właśnie czerwone maki. Pieśń ta powstała w nocy z 17 na 18maja 1944r na kilka godzin przed zdobyciem klasztoru (…)
Więc po tej krótkiej lekcji historii którą tu przedstawiłem odpowiadam że śpiewna jest ta piesn po to by upamiętnić tamtą chwilę...
Miałem podobna pracę domową na historie w gimnie i napisałem tu tak jak teraz tobie...Dostałem za to 5...
Prosze o nieblokowanie bo ja z neta wziąłem zaledwie tylko to ostatnie pół zdania bo nie pamiętałem jak tam w zeszycie napisałem.
Jesli moja praca domowa okarze sie być dobra to bardzo mi miło :P
Pozdrawiam: Mateusz1515153 :)”
(Możemy tu też prawdopodobnie odkryć początki kariery słowa "zryty" w gimbusiarskiej mowie.)
***
Zrzut_ekranu_20160420_o_14.26.312
Wiersz Johna McCrae trafił na rewers 10-dolarowego kanadyjskiego banknotu, wraz z kwiatami maku. Czy Kanadyjczycy w ten sposób czczą „banderowców” i „hitlerowski faszyzm”, padre Isakowicz-Zaleski i doktorze Siudak?
poppycab2
Kwiat maku montuje się na maskach londyńskich taksówek. W dni wojennych rocznic te tzw. PoppyCabs wożą za darmo weteranów na cmentarze i pod pomniki. W pozostałym czasie często znaczek maku na taxi w Londynie po prostu znaczy, że jej kierowca to weteran. Afganistanu, Iraku, Kanału Sueskiego, Falklandów.
cameron-poppy_1758039b
640px-%D0%9D%D1%96%D0%BA%D0%BE%D0%BB%D0%B8_%D0%97%D0%BD%D0%BE%D0%B2%D1%83_02.svgJako oczywisty symbol kwiat maku jest zakładany przez polityków krajów dawnej Ententy. Nosi go Cameron, nosiła go Thatcher, brytyjska królowa i kanadyjscy premierzy. To tak oczywisty symbol wojny i jej ofiar, że w 2014 przyjęła go Ukraina w ramach kampanii „1939-1945 Ніколи Знову” (Nigdy Więcej 1939-1945), także dlatego, by odciąć się od posowieckich symboli obecnych wciąż w mitologii neoSowietów z Rosji. Tam symbolem są nadal goździki. Wydawałoby się, że - po Monte Cassino, czyli dobre już 70 lat - ten symbol będzie czytelny także dla Polaków.
Zrzut_ekranu_20160420_o_14.16.17
Ale, jak to zwykle się okazuje, wszyscy ci, którzy na co dzień gęby mają zwykle pełne miłości do ojczyzny, patriotyzmu, bogobojnych frazesów, poświęcenia, bohaterstwa, polskości i historii, najmniej o tej historii wiedzą; narodowych symboli, choćby funkcjonujących w popularnej wojennej pieśni, nie znają, literatury polskiej się brzydzili od podstawówki, a ich polszczyzna jest tragiczna. W sam raz na potrzeby polskiego patriotyzmu XXI wieku.
Johanna Haase
PS. Informacje o okolicznościach powstania "Czerwonych maków" zaczerpnęłam m.in. z bardzo ciekawego artykułu Marisua Cieślika "Kto widział maki na Monte Cassino?" w Rzeczypospolitej, http://www.rp.pl/artykul/1110444-Kto-widzial-maki-na-Monte-Cassino-.html

środa, 20 kwietnia 2016

Max-kolanko

Kolano zajmuje centralną część pornojaźni prawaka w ogóle, a PiSowca w szczególności. Już młody człowiek przechodzi przeszkolenie na prawaka, zlizując śmietankę z kolana księdzu, a im dalej, tym kolanistyczności więcej. Są w Europie państwa mające przeszłość kolonialną, ale tylko Polska ma przyszłość kolanialną. Kolosalną.

W znanym i lubianym cyklu dla młodzieży dorastającej oraz ubogiej duchem ludności zagrodowej „Nieukodetektor” napisałam niedawno o popularnym szczególnie wśród prawaków memie „strzelania sobie w kolano” (http://haase.blox.pl/2016/03/Nieukodetektor-1-Strzal-w-kolano.html). Najnowszy występ pana prezydenta D. z okazji rocznicy powstania w getcie skłonił mnie do dogłębniejszej analizy kolanizmu w polityce.
Zrzut_ekranu_20160419_o_17.40.33
Lizanie kolan księdu to domena młodszych. W starszym wieku prawak, jeśli umie złożyć dwa zdania do kupy, publikuje w necie treści o tym, że ktoś sobie strzelił w kolano (w miarę możliwości są to naturalni wrogowie prawaka, o których strzaskanych kolanach może prawak w swej mściwie mafijnej wyobraźni fantazjować).
Dowodem na zwycięstwo moralne prawaka jest deklaracja, że prawak wstaje z kolan i generalnie całemu krajowi kolana uwalnia od tego klęczenia (przed kim?), stąd dzięki PiS z kolan wstaje cała Polska (a lewacy zgryźliwie dodają, że niekoniecznie od razu przy tym musi się publicznie jebnąć w łeb).
Pan Duda na przykład pół roku temu wstał z kolan (ale czyich) i zrobił sobie pozowaną fotkę z obiema Obamami, tą i tym, i jak sobie ją robił, to wszyscy traktowali to jak, no cóż, normalną fotkę, każdy prezydent świata taką ma, poza tym pojebem z Korei Północnej. Pół roku wstawania z kolan i przed kolejną wizytą Dudy w USA wszyscy się zastanawiali, czy tym razem Obama się będzie zasłaniać gazetą, aż biedny Szczerski musiał się nakłamać, jakie to owocne rozmowy w drodze od schodów do jadalni Duda z Obamą przeprowadził (już nie na kolanach).
Zrzut_ekranu_20160419_o_18.18.43
Pozycja kolanistyczna ma dla miłośników prawej strony silne konotacje erotyczne, bo, jak mówił pewien gorliwie broniony przez prawdziwych patriotów ksiądz z Tylawy, "każdemu zdrowemu mężczyźni staje, kiedy bierze dziecko na kolana".
Pani profesor socjologii Jadwiga Staniszkis, przez długi czas piewczyni godnościowej narracji PiSowców, która miała okazję tak blisko współpracować z Kaczyńskim, by móc mu zajrzeć w duszę, zobaczyła tam specyficzny obrazek z interesującej nas kategorii. Oto, twierdzi pani S., „Kaczyński chce widzieć wszystkich na kolanach”. Nie bardzo wiemy, czy chodzi o to, że Hände hoch, czy o jakieś inne delicje, w każdym razie wg pani S. w duszy pana K. kolana grają aż miło.
Zrzut_ekranu_20160419_o_17.43.35
Może się w tym kryć jakaś prawda, bo przecież aktualny prezes TVP Kurski dokładnie takie same rzeczy opowiadał po wypi… odejściu z PiS i pierwszych rozmowach przez powrotem. „- Kompromis, jaki nam zaproponowano, polegał na tym, że mielibyśmy paść na kolana, wyrzec się swoich reformatorskich zmian i błagać o litość... - tak Jacek Kurski komentował propozycję prezesa Kaczyńskiego, jaką dostali oprócz niego europosłowie PiS Zbigniew Ziobro i Tadeusz Cymański. - Propozycja takiego kompromisu jest upokarzająca dla całej partii i samego Jarosława Kaczyńskiego - dodał.” (http://wiadomosci.wp.pl/kat,124756,title,Kurski-mielibysmy-pasc-na-kolana-i-blagac-o-litosc,wid,13956579,wiadomosc.html ).
Zrzut_ekranu_20160419_o_18.08.46
No, ale widzisz, Jacku, padłeś na kolana i dostałeś superfuchę, może warto było się trochę popochylać, jak ci prezes zalecał?
O swoich wyobrażeniach natury sadomaso wypowiadają się też publicyści prawicowi, np. pan Semka twierdzi, że niejaki Trybunał K. i jego zwolennicy "chcą rzucić PiS na kolana”, czego dowodem jest domaganie się przestrzegania prawa. Rozumiem, że dla pana Semki klęczenie kojarzy się z czymś okropnym, a myśl o koniecznym później wstawaniu z kolan może być nawet bolesna.
Zrzut_ekranu_20160419_o_18.06.56
Oczywiście byłabym daleko od prawdy, gdybym utrzymywała, że tylko PiSowi śnią się społeczne kolana, ale jednak w głowach tej formacji duchowej one dominują. Jeśli pan Czarzasty mówi, że „dosyć kajania się i klęczenia, bo już mnie kolana bolą”, to tylko z pozoru wiemy, że to wypowiedź przedstawiciela lewicy - ale przecież pan Czarzasty i jego partia mają z lewicą tyle wspólnego, co zamek Yeti z zamkiem w Malborku, bo mentalnie, obyczajowo, towarzysko jest to przedstawiciel takiej samej reakcyjnej prawicy, jak rządząca junta.
Zrzut_ekranu_20160419_o_17.41.26
Pan Nowak z PO (tak, ten miłośnik zegarków) 9 lat temu o rzucanie na kolana oskarżał PiS w stosunku do swoich koalicjantów. „LPR i Samoobrona zostały "powalone na kolana" przez PiS - formację, której naturą - mówił Nowak - jest "upokarzanie ludzi". Platforma wroga kolanizmowi w warstwie deklaratywnej, w rzeczywistości ochoczo przygotowuje się do przejścia do POPiSowskiej kolanistycznej Canossy. Przykłady dała swego czasu Gilowska, ale też Gowin (to ten facet, co wypowiada się na temat swojego libido i nadal jest jakimś tam ministrem), a dzisiejsze działania tego tam ich głównego platformerskiego kacyka chyba zmierzają do zaprowadzenia całej Platformy na kolana do PiS w zamian za jakieś okrawki.
(Może PiS w sumie w tej chwili wstaje z kolan, na które się sam rzucił sromotnie obalając swój własny rząd w 2007? - taka myśl nagła na marginesie).
Władysław Kosiniak-Kamysz, lider partii będącej takim agrarnym miniPiSkiem, jak tam ona się nazywała, a, już nieważne, rok temu mówił: "W 2006 r. nie ulegliśmy pokusie koalicji z PiS. Nikomu się na kolana nie wpychamy”. Bardzo dobrze, bo, jak wiemy z zeznań tego księdza z Tylawy, PiS w takiej sytuacji, z małą partyjką na kolanach, mógłby doznać niepotrzebnej ekscytacji (czego doświadczyły w swoim czasie wspomniane wyżej LPR i Samoobrona).
Przełomowym dla próby zrozumienia sprawy może być tekst ze strony internetowej e-Koło, donoszący, że „Większość kolan zagłosuje na PiS”. Mamy więc dwustronną zależność, nie tylko fascynacji PiSowców kolanami, ale i kolan PiSowcami, i to może tłumaczyć tę narrację (http://www.e-kolo.pl/news.php?id=6158).
Zrzut_ekranu_20160419_o_17.59.41
Oczywiście strzelanie w kolana jest nieustającą ekscytacją prawej strony, czego jednym z ostatnich wyrazów jest publikacja „Polski Niepodległej” pt. „Postrzelone kolana PiS. Szef MSZ powinien z hukiem wylecieć ze stanowiska” (pozwólcie, że nie streszczę, bo przecież już po tytule wiadomo, o co i o kogo chodzi).
A tymczasem przecież można padać na kolana po męsku! Można! Tylko trzeba chcieć i zabrać się za to profesjonalnie. Na męskie padanie na kolana zapraszała swego czasu diecezja sosnowiecka kościoła r-k. „PAŚĆ NA KOLANA PO MĘSKU Oto coś TYLKO dla prawdziwych mężczyzn! Zapraszamy na noc "Stawania w wyłomie". Słowa te, inspirowane Księgą Ezechiela "I szukałem wśród nich męża, który by wystawił mur i stanął w wylomie przede Mną, by bronił tej ziemi..." [Ez 22,30], mają nas dopingować do tego, by tej nocy stanąć przed Panem i naszym słuchaniem słowa i modlitwą walczyć przed Nim o naszą świętość, o nasze rodziny, naszą diecezję i nasz kraj.”
Nie jest bardzo dla mnie jasne, czy padanie na kolanach będzie stawaniem w wyłomie, czy może stawanie w wyłomie kończy się padaniem na kolana, ale na pewno prawdziwych mężczyzn może kręcić towarzyszący padaniu ze stawaniem obrazek:


Zrzut_ekranu_20160419_o_18.14.49