Dziś blog wspiera:

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

O czym jest ta piosenka: Ale wkoło jest wesoło


Młodzież szkolna miast i wsi, studenci, a nawet przedstawiciele młodego proletariatu oraz inteligencji pracującej - wszyscy oni nadsyłają do Redakcji listy z licznymi nurtującymi ich pytaniami. Wśród nich często się przewija wątek: słyszałem piosenkę, ale nie mam pojęcia, o co w niej chodzi? Grają coś z lat pradawnych, jakiś Perfect czy Lady Pank, to chyba jakieś kapele przedwojenne, i nie kapuję, o czym oni tam śpiewają, Redakcjo pomusz.


Życzenie Czytelników jest dla nas życzeniem Czytelników, więc oto odcinek pierwszy. Piosenka zespołu Perfect z roku 1981, "Ale wkoło jest wesoło".




Komu auto, komu chatę

Komu awansować tatę

Komu nie podawać ręki

Komu słowa do piosenki


O co tu chodzi? Autor zastanawia się nad rozdziałem deficytowych w komunie dóbr. Zarówno auto, jak i chata, czyli samochód i mieszkanie, można było zasadniczo tylko dostać od władz. To władza decydowała, kto będzie mieć prawo i możliwość kupienia sobie (za stosownie obniżoną cenę) samochodu, i to władza decydowała, kto dostanie przed kolejnością przydział na mieszkanie. Pozostali mogli odkładać kasę na specjalnych książeczkach i czekać 10-12 lat na auto i 20-30 lat na mieszkanie (w praktyce i w większości przypadków wkłady mieszkaniowe zakładane w owym 1981 nie zostały do upadku komuny zrealizowane).

Awans "taty" to też jeden z elementów komunistycznej rzeczywistości - kto był odpowiednio uległy wobec władzy, ten mógł liczyć na awans (i przywileje). Dziecko takiego "taty" było w szkole od razu zauważane - miało lepsze ciuchy, lepsze kanapki, lepsze zabawki, lepsze wakacje, a często i lepsze oceny, bo przecież nauczyciele musieli pamiętać. że to syn towarzysza Brochniaka czy innego sekretarza Pamuły.

"Komu nie podawać ręki", to już oczywiste, są wywyższeni przez władzę, więc są i poniżeni, których lepiej nie znać. "Komu słowa do piosenki", tu autor ma na myśli fuchy, jakie swoim przydupasom zlecała władza, wazeliniarz mógł liczyć na intratne zlecenia, np. fuchy na różnych festiwalach np. pieśni radzieckiej i żołnierskiej.

Oooo

Ale wkoło jest wesoło 

Ooo

Człowiek pracy, małpa w zoo


Człowiekiem pracy nazywano w czasach komuny wybitnych przodowników, pokazywano ich publicznie, wożono na spotkania, organizowano im klakę. Już w czasach stalinowskich zaczęło się tzw. "współzawodnictwo pracy", w ramach którego murarze zgłaszali, że tego dnia położyli 148% albo 312% cegieł więcej w czasie dniówki niż mówi norma, a górnicy wydobywali po 700% więcej węgla. Wyniki były niewiarygodne i rodziły pytania o ich sposób wyliczenia, a czasem i o to, jak się takie "normy" ustala. Dochodziło do tysięcy przypadków patologii (np. cała brygada pracowała na jednego "orła", który dostawał wysoką premię i dzielił się nią z kolegami; w kolejnym miesiącu losowano, kto będzie kolejnym "przodownikiem pracy").

W czasach gierkowskich, kiedy powstał Perfect, takiej szajby jak w latach 40. i 50. już nie było, ale za to władza wdrożyła program lansowania liderów, tzw. DoRo, czyli Ludzie Dobrej Roboty. Portrety wzorowych krawcowych, księgowych i sprzedawczyń wieszano na dworcach i na skwerkach w miasteczkach i wsiach. Bohaterowie DoRo byli pokazywani, no cóż, jak "małpa w zoo", atrakcja dla gawiedzi.

Puste pole za stodołą

Chłop zaprawia - ale jazz


Puste pole za stodołą było synonimem biedy i bylejakości na wsi. Chłopi nie uprawiali ziemi, bo im się nie opłacało: władza skupowała zboże i mięso po cenach odgórnie ustalonych, które zwykle nie miały związku z rzeczywistymi kosztami, więc np. rolnik za worek zboża dostawał 1/3 tego, co wydał na jego wyhodowanie. Opłacało się hodować i sprzedawać pokątnie, "na czarno", ale oczywiście nie na widoku władz, więc nie "za stodołą", gdze mógłby to ktoś zobaczyć. Wg oficjalnych statystyk indywidualne gospodrstwa rolne produkowały żywności (mięsa, zboża, roślin oleistych, warzyw, owoców itd.) MNIEJ niż zużywały. Nadwyżka brała się z wiecznie krytykowanych i niedoinwestowanych Państwowych Gospodarstw Rolnych, które dysponując 20-30% ziemi w Polsce, produkowały 50-60% mięsa, 80% oleju rzepakowego, 70% ziarna siewnego itd.

"Chłop zaprawia" - ten cytat odnosi się, droga młodzieży, wcale nie do zaprawiania jakichś potraw, tylko do przyrządzania bimbru, nielegalnego alkoholu pędzonego pokątnie na wsiach (i nie tylko, ale tam łatwiej było to ukryć). "Zaprawianiem" nazywano przygotowanie zacieru na bimber.
"Ale jazz", no cóż, i dziś mówi się o czymś ekscytującym, że jest "jazzy", tamten "jazz" oznaczał bardziej "ale jaja".

Jak naprawdę jest - nikt nie wie 

Kornik ryje dziurę w drzewie 

Elektronik kradnie w Tewie

A chłop pije - ale jazz


Pierwsze dwa wersy nie niosą żadnego wybitnego przesłania, poza może nawiązaniem do doniesień prasowych w owym czasie, że mamy plagę kornika, i że masowo giną lasy, a nasi dzielni agrolotnicy opryskują ze z helikopterów. Gradacje kornika zdarzają się cyklicznie co kilka lat, w 1980 też była (ministrowi Sz. do sztambucha). W czasach wczesnej komuny naturalne występowanie szkodnika było od razu katastrofą narodową na skalę plagi, stonka ziemniaczana była wynikiem podstępnego spisku dywersantów z imperialistycznych USA, kornik zaś trzebił polskie lasy, by storpedować nasze sukcesy eksportowe w produkcji mebli dla Ikei (które były nie do kupienia w Polsce) oraz zagrozić napiętym planom produkcyjnym kombinatu meblarskiego w Swarzędzu. Za Gierka trochę to znormalniało, kornik z wroga ludu stał się zjawiskiem naturalnym, jak kradnący elektronik albo pijany chłop.

"Elektronik kradnie w Tewie", no cóż, Tewa to była fabryka tranzystorów zbudowana za komuny przy ul. Komarowa, obecnie ul Wołoska w Warszawie. Za Gierka nakupiono dla niej różnych licencji, i jak donosi Wiki: "(...) W 1977 rozpoczęto w TEWIE produkcję układów cyfrowych TTL średniej skali integracji. W roku 1975 rozpoczęto pracę nad układami MOSFET wielkiej skali integracji (LSI) i w 1976 wyprodukowano prototyp pierwszego układu (rejestr przesuwny). W 1982 uruchomiono produkcję klona 8 bitowego mikroprocesora Intel 8080, za co zespół pracowników Instytutu Technologii Elektronowej i Fabryki Półprzewodników TEWA otrzymał nagrodę "Mistrz Techniki 1982"[4]." (https://pl.wikipedia.org/wiki/Tewa).



Elektronik zatrudniony w Tewie, który chciałby dorobić na boku, musiał kraść z zakładu części i sprzedawać je na tzw. czarnym rynku lub wykorzystywać je do montowania w warunkach domowych jakichś swoich urządzeń. Miałam znajomego, który z takich części montował czujniki wody, które włączały alarm, jak się napełniło wannę powyżej określonego poziomu, co miało chronić przed zalaniem mieszkania i oszczędzać wodę. Był to ostatni krzyk półprzewodnikowej nowoczesności, nie wiem tylko, po co to było komu (nie znałam nikogo, kto by tego używał). Czemu elektronik kradł, zamiast kupić? Bo np. kupić się nie dało, całość produkcji brał przemysł, albo może i by się dało, ale po co kupować, jak w kieszeni roboczego mantla można wynieść 30 takich tranzystorków.

Chłop pije - no cóż, pijaństwo było w PRL niesamowitą plagą, nawet Kościół apelował, zwłaszcza na wsiach, o umiar, bo zwłaszcza w okresie żniw chłopi padali jak żyto do kombajnu, sierpień miał być kościelnym "miesiącem trzeźwości", ale apele odnosiły słaby skutek, polskie wsie i miasta zwłaszcza w latach 70. to było apogeum pijaństwa, co ciekawe, w 1980 i 1981 spożycie alkoholu mocno spadło, ale potem znów wzrosło: w 1984 Polska była na pierwszym miejscu na świecie pod względem spożycia alkoholu na głowę.



Z kim nie wolno pić, z kim gadać 

Co we środy można jadać


Pierwszy wers dosyć jasny, w kontekście tego wcześniejszego "niepodawania ręki", drugi jest ciekawy. Oczywiście, wiemy, że względy religijne nakazują katolikom powstrzymywać się od jedzenia mięsa w piątki, judaizm ma swoje zasady trzech posiłków w szabas, ale komuna ten kalendarz wzbogaciła o tzw. "dni bezmięsne".

Pierwotnie pierwszym "dniem bezmięsnym" był poniedziałek, tłumaczono to niemożnością zapewnienia świeżego mięsa. Przy braku w komunistycznym PRLu wystarczającej liczby chłodni większość mięsa z rzeźni w ciągu 24 godzin musiała trafić na rynek. Mięso w poniedziałek w sklepie musiałoby pochodzić z uboju w niedzielę - kiedy rzeźnie nie pracowały, więc w poniedziałek mięsa nie było. Mięso z uboju sobotniego prawdopdobobnie by się zdążyło zepsuć, bo nie było go jak przechować (oczywiście w dużych miastach były chłodnie, ale już w miastach powiatowych był z tym problem).

W kolejnych latach, już za Gierka, doszła do tego jeszcze "bezmięsna środa" - mięsa było po prostu tak mało, że próbowano jego braki uzasadniać ideologią, i środy były "dniami potraw mącznych" - w restauracjach, barach, stołówkach szkolnych i zakładowych podawano w środy kluski na parze, kopytka, pierogi z kapustą, makarony itd., byleby nie zawierało toto mięsa. Stąd "co we środy można jadać".

O kim milczeć, o kim pisać 

Kogo skarcić za Hołdysa


Tu taka drobna aluzja do cenzury, która sugerowała twórcom i mediom, o kim mają mówić, a o kim lepiej nie. Można więc było opisywać sukcesy takich tuzów literatury jak np. Maria Osiadacz (o której żartowano, że dostaje nagrody za same inicjały), a lepiej było nie wspominać np. o Lechu Jęczmyku, który był dla władzy niemiły.

Kto jest winien, kto nie winien 

Kto na serce paść powinien


Ta zwrotka w zasadzie jest prosta, pierwszy wers to rozważanie, kto "jest winien", czyli odpowiada za opisany wcześniej stan - w 1981 trwały już w PZPR wewnętrzne rozliczenia i towarzysze się nawzajem oskarżali, kto powinien odpowiedzieć za sytuację, za kryzys, "Solidarność", etc. "Kto na serce paść powinien", to takie nawiązanie do sowieckich metod rozliczeń, kiedy towarzysza odsuwano od stanowiska, a w eter szła wiadomość, że stało się tak w związku ze złożeniem przez niego stanowiska z powodu słabego zdrowia. Złośliwi mówili, że ostatnie słowa umierających na zawał komunistów to "towarzysze, nie strzelajcie", ale rzeczywiście takie tajemnicze przypadłości zdrowotne zdarzyły się i Chruszczowowi, i Gomułce, i Gierkowi, i wielu innym.

Gierek, co ciekawe, rzeczywiście "padł na zawał" kilka miesięcy przed nagraniem tej piosenki. 5 września 1980 roku, 5 dni po podpisaniu Porozumień Sierpniowych i zalegalizowaniu "Solidarności", Gierek miał w nocy zawał i trafił do szpitala MSW. Jeszcze tej samej nocy zebrało się Biuro Polityczne PZPR i postanowiło o odebraniu mu wszystkich godności i stanowisk, a od 6 września 1980 I sekretarzem PZPR był już Stanisław Kania. Bliski współpracownik Gierka, I sekretarz wojewódzki PZPR w Katowicach, Zdzisław Grudzień, który głosował w 1980 za jego usunięciem, skończył gorzej - kiedy w 1982 był internowany, wraz z innymi partyjnymi aparatczykami, doznał zawału i zmarł, bo nikt nie chciał go ratować (koledzy Gierka mieli mu za złe i wezwano pomoc za późno). Więc "padanie na zawał" było zrozumiałą w tamtym czasie aluzją polityczną.

Kto za utwór zaś niniejszy 

Zespół nasz uczyni mniejszym


Tu znów aluzja do wszechwładnej cenzury i bezpieki, które w tamtych czasach mogły orzec na przykład, nie, panowie z Perfectu, możecie sobie dalej grać, ale już bez tego całego Hołdysa, jak on dalej będzie w zespole, to nie dostaniecie już nigdy zgody na koncert, żadna wytwórnia płytowa nie nagra wam żadnej płyty, będziecie tylko chałtury po weselach dawać. W 1981 było trochę lżej niż wcześniej, ale nadal można było podpaść i trafić na indeks artystów zakazanych. W końcu nawet w 1984 Kora i Manaam trafili na taką listę i Niedźwiecki miał problem, jak w Liście Przebojów puścić "zakazane piosenki".

Ale o tym innym razem.

PS. Co ciekawe, oryginalny tytuł piosenki zawiera błąd ortograficzny, "Ale w koło jest wesoło", tymczasem, jeśli ma to być "wokół", to poprawną pisownią jest "wkoło". Na płycie Perfectu z 1981 tytuł jest z błędem, taka pisownia się też przyjęła przez lata, ale ponieważ jest błędna, ja jej nie używam. Autorzy covera też użyli już poprawnej wersji (mam wrażenie, że tu dają "watę" zamiast "chaty"):





PS2. Jeśli młodzież ma propozycje kolejnych piosenek do analizy, niech je młodzież wpisuje w komentach.

piątek, 15 lipca 2016

Słownik terminów literackich i powiedzonek medialnych (1)

W nawale codziennych newsów czasem przemyka przez nasze synapsy jeden czy drugi termin, którego pochodzenia, znaczenia, ba! poprawnej pisowni czasem kompletnie nie obczajamy, zupełnie jak red. Molga z Natemat.pl interpunkcji i gramatyki języka polskiego.


O ile jednak red. Molga jest przykładem kompulsywnej potrzeby dawania upustu wytryskom elokwencji na knefle makbuka, o tyle my nie musimy się tak autodręczyć i możemy, dzięki pomocnej dłoni Cioci Johanny, poznać prawdziwe znaczenie terminów fruwających w sferze publicznaj jako memy, przysłowia, powiedzonka i grepsy polityków. Oto one!


ziobro - (rzecz, r.n., l. poj.; l.mn. ziobra) - synonim straszliwej przewiny i równie okropnej kary ponoszonej za nią. Wywodzi się oczywiście z opowieści o Janosiku, który tak sobie nagrabił na terenach węgierskiego pogranicza, że aż wkurwieni poddani jakiegoś poprzednika Orbana złapali go i w ramach tak zwanej "jó változás" powiesili go, według legendy, "za hak wbity pod ziobro". Stąd też popularna, zwłaszcza w kręgach przedstawicieli CK jurysprudencji (Begriffsjurisprudenz), przyśpiewka: Robimy tu zmiane dobro/trafi wreszcie na hak ziobro! W efekcie "ziobro" jest w regionie dolnomszańskim i zachodniojasielskim przeciwieństwem słowa "dobro", np. "ziobrostan", jako przeciwieństwo "dobrostanu", to synonim wdepnięcia w totalne gówno. Konsekwentnie, jeśli chcemy komuś życzyć jak najgorzej, możliwie wbicia w coś haka, nie mówimy mu "dzień dobry", lecz "dzień ziobry".


szydło - (rzecz, r.n., l. poj.; l.mn. szydła) może mieć co najmniej kilka znaczeń. Popularne powiedzonko "wyszło szydło z wora" oczywiście jest drastycznym opisem niezbyt udanej operacji zmiany płci, kiedy to przyrząd do zaszycia męskich genitaliów dokonuje incydentalnej perforacji moszny. Przez ciąg skojarzeń od tej brutalnej ingerencji w delikatną materię płci może oznaczać tej ponurego babochłopa o urodzie i manierach wiejskiego parobasa, który np. będzie publicznie deklarować radość z miłego wieczoru w chwili masowego mordu w jakimś zaprzyjaźnionym kraju. Natomiast powiedzenie "robić z szydły widły" to popularny termin w rejonie Dusznik-Zdroju oznaczający bezsensowne przypierdalanie się o jakieś niezłożone rozliczenia dotacji unijnych.


brocha (czas. 3 os. l.poj., cz. ter.), w bezokoliczniku brochać - popularny termin, oznaczający "generalnie mam to w dupie i wali mnie wasze prawo", stąd trafiło do języka młodzieży, np. "nie moja brocha, że facetka od gegry się przypierdala". "Mi to brocha" to też powiedzonko oznaczające w kręgach zecerów z Podlasia "nie drukuję". Na Zagłymbiu Dombrowskim "baba z brocho" oznacza "osoba płci żeńskiej mająca w dupie przepisy prawa".



perejra (czas. 3 os. l.poj., cz. ter.), w bezokoliczniku perejrać - symbol obciachu, ale też politycznego nieudacznictwa, eiaculatio praecox, kiedy ktoś tak bardzo się stara, włazidupczy, liże, a kończy się to jakimś podrzędnym stanowiskiem, na krótką chwilę, i po nim już się wyżej dupy nie podskoczy. Nazwa pochodzi oczywiście od Pereiry, Carmen Pereiry, polityczki w Gwinei Bissau, która zajmowała się polityką przez 30 lat, a przez 3 (trzy) dni z tego okresu była urzędującą prezydentką tego pięknego kraju w dupie świata.

kurski (przymiotnik w l. poj. lub rzeczownik l.mn. r. m.) - wyraz, który sprawia naszym Czytelnikom najwięcej problemów, ponieważ występuje zarówno jako przymiotnik, jak i jako rzeczownik w liczbie mnogiej. Jako przymiotnik powstał od innego wyrazu, tą samą metodą, jak z wyrazu "człowiek" powstał wyraz "człek" - przez pominięcie środkowej części wyrazu. To dosyć oczywiste, określenie kogoś "z niego jednak kur...ski miglanc" dawało mieszkańcom Lubelszczyzny dużą oszczędność czasu, zwłaszcza wobec powszechności tego wyrazu w ich codzienym życiu (kur...ska pogoda, kur...skie plony, kur...skie zachowanie proboszcza itd.).
Drugą popularną formą jest rzeczownik w liczbie mnogiej: kurski to określenie licznych, a bezowocnych i bezsensownych, choć kosztownych inicjatyw, np. "zdecydował się w firmie na liczne kurski, które nie tylko nie przyniosły efektu, ale i spowodowały dalsze nieodwracalne straty". Są dwie opinie językoznawców co do pochodzenia tego terminu, szkoła legionowska mówi, że termin wywiedziono z angielskiego słowa "curse", czyli klątwa. Natomiast szkoła garwolińska wiąże słowo "kurski" z terminami przywiezionymi przez dziadków z Wehrmachtu z frontu wschodniego i oczywiście odnoszą się do wielkiej, kosztownej i przeciwwskutecznej operacji armii niemieckiej na Łuku Kurskim.

Dziękujemy za uwagę.

(cdn)

Bibliografia tekstów z dupy:

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Autoryzowany serwis

Pomysł był dosyć prosty - kupić jakiegoś używanego sztrucla, z tradycyjną skrzynią biegów, i popróbować, czy damy radę jeszcze takim jeździć. No bo po dwudziestu latach używania automatów ma się już inne nawyki.


A inne nawyki mogą zabić. Na przykład hamulec: w małych skuterach tylny (raczej do zwalniania) jest w lewej klamce, przedni (jak za mocno zahamujesz, to staniesz na przednim kole) w prawej. W dużych skuterach, z ABSem i bajerami, w prawej nadal jest przedni, ale w lewej jest bajobongo, bo jak lekko naciskasz, to tylny, a jak mocno, to się włącza zsynchronizowany, z ABSem, przedni i tylny jednocześnie.
Więc człowiek po 15 czy 20 latach jeździ z lewą ręką na lewej klamce, żeby przyhamowywać, zwalniać, stać na światłach (gdy się można stoczyć) itede.
No, a w manualach w prawej klamce jest przedni, a tylny jest pod prawą nogą. Lewa klamka to sprzęgło, które trzeba wcisnąć, nim lewą nogą zmienisz biegi. Jak masz odruch, i przed tobą gwałtownie hamuje samochód, to odruchowe złapanie lewej klamki nic nie da, rozwalisz się, kurczowo ściskając sprzęgło lewą ręką, zamiast wciskać hamulec prawą nogą. To tak z grubsza.
No więc chcieliśmy poćwiczyć na manualu, żeby zobaczyć, co i jak, bo może w naszym wieku czas przesiąść się na jakiegoś czopera czy coś.
***
Wybór padł na używanego Rometa ZK50. Silnik słabiutki, ale do nauki i odsprzedania za trzy miesiące akurat. Cena - jakoś w granicach dwóch tysięcy złotych, więc niezbyt drogo. Trzylatek. Widać, że swoje przeszedł, miał dwóch współwłaścicieli, którzy w sumie mieli mniej niż 35 lat i zamiennie sobie na nim śmigali gdzieś pod Ostrołęką. Kupione, zapłacone, jeździmy.
Szło nam słabo, ale też pojazd sprawował się coraz gorzej. Rozpędzał się bardzo powoli, do 35 km/h dochodził w pewnym momencie na odcinku 1 km, a więcej się nie bardzo dało (albo my nie mieliśmy wystarczająco długich prostych). Pojechaliśmy do Autoryzowanego Serwisu Rometa.
***
- Co panią sprowadza?
- Chciałabym oddać do przeglądu tę zetkę.
- To chujowy motór jest.
- Rzeczywiście, są z nim problemy.
- Mam w chuj reklamacji. Rocznik 2012?
- Tak.
- To chujowy. Chińskie barachło z polskimi nalepkami krzywo przyklejonymi. Niech pan tu stawia.
- OK, no dobrze, tu kluczy...
- Łoszkurwa, ale ma pogiętą podpórkę.
- Rzeczywiście.
- Strasznie pogięta, z kim pani na tym przesiaduje? Z jakimś grubasem?
- Nie, takie już kupiłam.
- Bez pierdolenia, one od nowości nie są takie pogięte.
- Od dwóch młodych chłopaków kupiłam.
- Może pedały, co?
- Hę...?
- No pedały, wiesz pani, siadają takie pedały na motórku i jeden drugiego posuwa od tyłu...
- Ale...
- No w odbyt, tak to pedały robią. Podskakują, posuwają się, a nóżka się wykrzywia.
- No wie pan...
- Ale niech pani powie, wyglądali na pedałów?
- No raczej nie...
- To może studenci. Studenci też pojebani. Wsiadają, zapierdala takich dwóch, ten z przodu kieruje, a ten z tyłu, wie pani co popierdoleniec jeden robi?
- Posuwa go w odbyt?
- A gdzie tam, ulotki kurwa rozrzuca. Co pani z tym odbytem.
- No myślałam...
- Albo wtyka za wycieraczki. Jadą tacy popierdoleńcy w korku i wrzucają ludziom ulotki, jak kto ma otwarte okienko. Pani ma otwarte okienko? Bo ja mam wszystkie i tych ulotków mam w chuj.
- Ja nie mam.
- A, bo pani pewnie ma klimę. Takie babki to mają jakieś pedalskie grandwitary i klimę.
- Nie mam grand vitary.
- No kto tam panią wie. Czyli tak, wymiana podpórki, ale to będzie trwało.
- Ale on słabo pali, a podpórka to pikuś...
- Podpórka to nie pikuś, bo te cioty przysyłają części raz na kwartał, będziemy czekać do sierpnia-września.
- Ale jest lipiec...
- No właśnie, postoi se trochę u mnie. Co tam jeszcze? A, pewnie kranik do wymiany. A on jest jeszcze na gwarancji?
- No już raczej nie. Ale jaki kranik...?
- Mówię pani, kranik trzeba wymienić bo to, co tam jest fabrycznie, to chuj.
- Ale gdzie, tu pod bakiem...
- To nie jest bak, a poza tym ten przewód paliwowy też trzeba wymienić, pani patrzy.
- Ale po co mi przewód...
- Chce się pani zmienić w żywą pochodnię? Lubi pani być żywą pochodnią? Bo zmieniam przewód albo żywa pochodnia.
- Ale jak żywa...
- No właściwie nieżywa. Jedzie pani, a tu dups, większa dziura, albo coś, i jeb, tu leci, na blok gorący, i żywa pochodnia, po chwili nieżywa.
- No dobrze, a co z tym, że słabo pali.
- To się przy okazji zrobi. To co, reflektuje pani na nową podpórkę czy wyprostować starą?
- Może da się wyprostować starą...
- To se pani sama prostuje. Zdemontować, w imadło i parę razy pierdolnąć młotem, aż się wyprości.
- Ale jak ja mam...
- To zamawiam nową. To jest tania część, kawał żelaza, ale nowa będzie tak samo chujowa, tylko może pani nie da pedałom motorka, to się nie pokrzywi.
- Dobrze.
- I nie siadać na motorku z grubasem, jak stoi na podporze.
- Dobrze.
- I tę resztę też zamawiam, tak?
- Tak.
***
Jakieś trzy tygodnie później zadzwoniłam do serwisu, bo mnie martwiło milczenie.
- A, dobrze, że pani dzwoni, bo już zrobione.
- Pali?
- Co pali?
- Zetka czy pali.
- A nie paliła?
- No słabo.
- Kranik wymieniliśmy i przewód. Podpory nie ma, czekamy. Ten pedał, co jeździ po Polsce i części wozi, był u nas i zabrał zamówienie na podporę, bo przy sobie nie miał.
- Ale czy pali?
- Noszkurwa, pali srali, no coś się kobito tak uwzięła, przecież kurwa żeśmy o tym zapomnieli. Proszę za tydzień zadzwonić.
***
Po tygodniu przyjechałam.
- A to pani od tej pedalskiej zetki.
- Czemu pedalskiej?
- No bo się na niej pedały...
- Aaaa, tak, posuwały. Tak, od tej.
- Musiała mnie pani podpierdolić?
- Ale co...
- Musiała pani zadzwonić do Rometa i naskarżyć na mnie?
- Ale ja nie...
- Dzwonili do mnie i pytali, czemu nie zamówiłem tej podpory, bo pani się skarżyła.
- Ale ja nie wiedziałam, pan mówił, że pan zamówił, tylko że nie przysyłają, i ja chciałam ich spytać, czemu nie przysyłają, a oni, że pierwsze słyszą, że pan nie zamawiał.
- Bo jestem u nich na haku.
- Bo co?
- Bo mi nie chcą części wysyłać.
- To może ja kupię na Allegro.
- O, widzi pani, dobry pomysł. To ja bym pani zrobił listę, co jeszcze potrzebuję.
- Ale ja chcę tylko do mojej zetki...
- Aaaaaa, no to mi pani nie pomoże?
- No nie.
- To niech go pani zabiera.
- Ale pali?
- Pali pali.
Sprawdzamy, motorek nie pali.
- A, bo tu kranik jest zamknięty.
- To ten, co go pan miał wymieniać?
- Paaaaaaaaweeeeeł, wymieniałeś kranik w pedalskiej zetce?
- (Głos z parkingu) Nieeeeeee.
- A zlewałeś z niej paliwoooo?
- Nieeeeee.
(Obserwuję procedurę zlewania paliwa do butelki po oranżadzie Helena, resztki do burzowca, wymiana kranika, wlewanie z powrotem paliwa z Heleny, odpalanie, motor nie pali).
- To chujnia jakaś.
- To ja go zabiorę.
- To jak se pani chce.
***
Drugi Autoryzowany Serwis naprawiał go kolejny miesiąc, dojechała do nich podpora przekierowana przez producenta, więc ją wymienili, i jeszcze kilka innych rzeczy, na nowiuśkie. Ze starej zetki została chyba rama i manetki. Jakoś w połowie września zadzwonili, że można zabierać. Zapłaciłam prawie 6 stów za serwis, odpaliłam i pojechałam. Ujechałam dokładnie, jeśli można wierzyć Google Maps, 123 metry i zetka zgasła na środku dwupasmówki, ledwo uszłam z życiem. Dopchałam ją z powrotem.
- Aaaaaa, już pani jest? No tak, one są takie raczej awaryjne.
***
Sprzedaliśmy to w cholerę, za pół ceny, bez żalu, bo jednak parę razy byśmy komuś w d... na tym sprzęgle zamiast hamulca wjechali. Nowy nabywca, znajomy, rozkręcił gaźnik i zadzwonił. Był listopad czy nawet grudzień, długie wieczory, miał facet czas i chęć.
- Wiesz co, głupio mi, bo ja od Was kupiłem tę zetkę w super stanie...
- No nie przesadzaj.
- No tak, kupa nowych części, ale nie paliła...
- Niestety, rozumiem, że dalej nie pali...
- Wiesz co, pali świetnie, posłuchaj...
(Słyszę, jak zetka odpala).
- No, co się stało, że odpala?
- A wiesz co, w gaźniku były jakieś paprochy.
***

Nie wiem, może znów się skusimy. Tylko może teraz już nie Romet, może jednak Suzuki czy coś. Zobaczymy. Na razie cały czas myślę, jak widzę dwóch chłopaków na motorze, no, wiecie o czym.

wtorek, 14 czerwca 2016

Co myśli yiayia, czyli sukces - i wtopa

Króciutki przykład na to, że nie wystarczy zrobić głośną reklamę, trzeba jeszcze unikać wkurwiania klientów. Oczywiste? Nie do końca.


Amerykański koncern Kraft Foods połączył się niedawno z Heinzem, tworząc największą na świecie firmę produkującą żywność, Kraft Heinz. (Jeśli ktoś uważa, że to zabawne, że największy, w dodatku amerykański koncern, ma nazwę po niemiecku oznaczającą mniej więcej "Siła Heńka", to przypominam Osram, że już nie wspomnę o takich firmach, jak np. PPHU Fart. Ale wróćmy do naszych baranów).

Zanim Kraft wszedł w Heinza, sam się podzielił. Wyłączono z Krafta całą masę marek przekąskowo-cukierniczych i stworzono nową firmę Mondelez International (robią czekoladę Cadbury, ciastka LU, kawę Jacobs i Maxwell House, Milkę, Oreo itd., nie będę tu przepisywać Wikipedii). Odchudzony Kraft zostawił sobie to, co było istotą jego biznesu, czyli przetwory, produkty mleczarskie, sery itd. Znowu: jak kto ciekawy, to sobie może obejrzeć Listę marek Krafta (IMHO niepełną), nie będę tu się rozpisywać.

Jedna z marek Krafta to Athenos. Firma, która ma procesy o dodawanie tłuszczów trans i o używanie opakowań z tektury produkowanych przez wycinaczy lasów deszczowych, postanowiła uruchomić markę odwołującą się do tradycyjnej kuchni, greckich receptur i śródziemnomorskiej tradycji. Powołali więc tego Athenosa i srrrru, dawaj tłuc na rynek amerykański "grecki hummus", "grecką fetę" i co tam jeszcze im do głowy przyszło.


W Unii Europejskiej "od 14 października 2002 nazwa „feta” jest chroniona i zastrzeżona wyłącznie dla serów pochodzących z Grecji", jak donosi Wikipedia, więc wszyscy producenci "fety" z Danii, Polski itd. musieli swoje sery nazwać po tym czasie inaczej (polscy producenci grają na podobieństwie tej nazwy do czasownika "fetować" i coś tam próbują, ale feta jest tylko grecka). Oczywiście Amerykanie unijne obostrzenia mają głęboko w dupie (vide TTIP) i nazwyają sobie rzeczy, jak chcą. Więc Kraft z Chicago gdzieś na zadupiu w Alabamie zaczął produkować "fetę", "grecki hummus", "grecki jogurt" itd. 

Sprzedawało się toto słabo i coraz słabiej (jak macie jakieś stereotypowe wyobrażenia na temat Amerykanów i ich pożywienia, to spróbujcie sobie wyobrazić do kompletu, że jedzą hummus albo fetę) i po trzech latach ciągłych spadków jakiś bystrzak z Kraft Foods poszedł do agencji reklamowej, z tekstem, że mamy tu problem.

Athenos bardzo chciał być postrzegany jako marka jakościowa; normą na rynku amerykańskim jest, że jak już ktoś produkuje taki, dajmy na to, hummus, to zaprawia go olejem sojowym, albo w najlepszym wypadku rzepakowym, no bo kto dostrzeże różnicę (w USA rzeczywiście nikt). Kraft twierdził, że hummus robi z użyciem oliwy, tylko mało kogo to obchodziło. Jogurty na amerykańskim rynku są bardzo tanie, ale składają się głównie z zagęszczonego mleka, dużej ilości słodzików i kolorantów, plus szczodra dawka konserwantów, bo inaczej ten kawałeczek owocu w jogurcie zgnije na półce. Produkcja na taki rynek "tradycyjnego greckiego jogurtu", jeśli to ma być na serio, jest trochę bez sensu, bo nikt tego nie doceni, ani nawet nikt tego nie oczekuje.

Więc kiedy po 3 latach nieustannego spadku sprzedaży widmo wypadnięcia z półek sklepowych zajrzało w oczy kraftowym menedżerom od Athenosa (bo sklepy sobie nie życzą kupować nieschodzącego towaru, proste), poszli do agencji Droga5 i przedstawili swoje strapienia. Macherzy od reklamy postanowili pomóc i stworzyli koncept - Yiayia.

Yiayia, co się wymawia po polsku po prostu jako "ja-ja", to greckie słowo oznaczające babcię (γιαγιά). Yiayia w Grecji ma specyficzną pozycję społeczno-humorystyczną, trochę jak nasza teściowa, a trochę jak nasze "mohery", którym swego czasu należało schować dowód. Ktoś w Droga5 o tym wiedział, i postanowiono na tym coś ugrać.

Athenos za swoje $$$ dostał więc serię reklam, wykorzystujących prosty mechanizm: babcia wpierdala się ludziom do życia, a jedyne, co potrafi pozytywnego powiedzieć, to to, że żarcie Athenosa jest smaczne. To oczywiście niemożliwe - jeśli ktokolwiek z Was kiedykolwiek próbował np. tzw. kupnego hummusu (nawet w Polsce, gdzie normy jakościowe są bazylion razy wyższe niż w USA), ten wie, że jest to niemiłosierny syf, nafaszerowany jakimiś dodatkami, które mają za wszelką cenę utrzymać jego przydatność do spożycia jak najdłużej (rekord syfności w polskich sklepach bije warszawski Who'mmus, czy jak się tam to pisze; Lidl miewa takie całkiem zjadliwe, o ile się domieli do nich swojej ciecierzycy, doleje swojej oliwy, dosypie swojej czarnuszki itd.) No, ale koncept powstał, i powstały filmiki.

Twórcy poszli od razu na kontrowersje, tak, by reklamy trzeba było wyświetlać po położeniu dzieci do łóżek. Michelle, nazwana przez babcię prostytutką, była pierwsza; Dough, który nie pracuje zawodowo i opiekuje się dziećmi, wyszydzany przez swoją babcię, pojawił się jako jeden z ostatnich. Zmontowałam cztery filmiki z serii, żebyście mieli pojęcie.

Filmy wywołały natychmiast żywą reakcję, a jednym z efektów był - w 2011 - natychmiastowy wzrost sprzedaży (ponoć o 37%). Innym z efektów było maksymalne wkurwienie Greków, rządu greckiego i greckiej diaspory w USA, dla których cała ta seria była niesmaczna, i to w podwójnym znaczeniu. Maria Anagnostopoulos, dyrektorka programowa w Instytucie Greckim, powiedziała "USA Today", że "te reklamy sął niestosowne i powinny być usunięte". W internecie pojawiły się setki stron, petycji, ocen, wzywających do zakończenia tej kampanii, ponieważ odwołuje się do negatywnych stereotypów. Agencja zrobiła dobrą robotę, w rozumieniu porządnie wykonanej, reklamy zgodnej z założoną estetyką, ale np. na http://www.multiculturalfamilia.com/2012/05/21/racist-kraft-ads/ zapytano: They’ve clearly got talent, but do they have morals? Do they have any sense of social responsibility?

Morale i społeczna odpowiedzialność, no cóż. USA Today zapytał: jeśli w reklamie starsza pani kilka razy nazywa młodą dziewczynę prostytutką, co rodzice mają zrobić, kiedy po emisji dzieci pytają "Mamo, a kto to jest prostytutka". Jill Baskin, dyrektorka w Kraft Foods ds. reklamy, odpowiedziała na to bez zastanowienia (niestety): "Nie zajmuję się i nie chcę się zajmować biznesem doradztwa, jak rodzice mają rozmawiać ze swoimi dziećmi. Wokół nas jest dużo innych mediów, które są bardziej prowokacyjne niż to". Znaczy, drodzy państwo, walcie się.

Reakcje były jeszcze bardziej wściekłe. Na http://www.responseagency.com/response-agency-blog/dear-kraft-please-do-not-promote-negative-stereotypes autor przyrównał naigrywanie się z greckich stereotypów do rasistowskich reklam wykorzystujących wizerunki biednych czarnych dzieci - a była to jedna z wielu podobnych deklaracji.

Reklama była skierowana do dwudziestolatek, młodych kobiet z wielkich amerykańskich miast, które interesują się sztuką kulinarną. Podobno zadziałała - sprzedaż jogurtu wzrosła o 160%, innych rzeczy, jak wspomniałam wcześniej, o 37%. Niemniej sukces był dwuznaczny i w kolejnych latach (do 2013) Kraft Foods łagodził przekaz, babcie stawały się specjalistkami od kuchni greckiej w większym stopniu niż krytyczkami swoich wnuków. Ale kiedy grecka yiayia w kolejnej reklamie wpadła w stupor i modliła się do Boga, bo ją przerażał w amerykańskiej kuchni jakiś mikser czy kuchenka, greccy Amerykanie się wkurwili i sprzedaż Athenosa w wyniku społecznego wkurwu znowu siadła.

Pamiętacie reklamę sprzed dobrych 20 lat, jak dwóch zuchów własnym moczem wysiurało na śniegu logo EB? Marka, która właśnie wraca na rynek, pewnie by chciała o tym zapomnieć, ale w moim pokoleniu będzie trudno - skojarzenie EB z moczem zostało mi na zawsze, i omijam, i w zasadzie wszyscy moi znajomi tak mają, jak się okazuje. W USA tak musiano - w specyficznej niszy, jaką były klientki Athenosa - zareagować na ich reklamy.

Dzisiaj "locator" na stronie internetowej marki pokazuje mi, że np. w całym Nowym Jorku można tę Athenosową fetę kupić w ośmiu sklepach - w jednym w Greewich Village, w jednym w Nolita, w jednym w Bronksie itd. Słabo. Z hummusem jeszcze gorzej - sprzedaje go jeden sklep w Upper Manhattan, ja bym tam nie jechała, to na północ od Harlemu. Na 100 mil wokół siedziby Kraft Foods sprzedaje Athenosa ledwie 10 sklepów. Więc cały ten wysiłek poszedł, powiedzmy szczerze, psu w d...
No i jeszcze jeden aspekt: TTIP. Jak by, nie daj Boże, ta umowa zaistniała, to by nam Amerykanie ten cały "greek food" tu próbowali sprzedawać, pod tymi nazwami: feta, hummus, jogurt, a przecież to jakaś, jak mawiał Franc Maurer, buda pomielona razem z psem.

PS. Mi się, mimo wszystko, te reklamy podobają, ale oczywiście ja mam grubą skórę i biorę to z przymrużeniem oka. No i programowo nie wierzę w przekaz, bo przecież ten cały Athenos ma się nijak do tego, co Spiros, Dimitros i Jorios serwują w swoich tawernach w Chani, Kos czy Rodos.

PS2. Wiem, że wszyscy znają angielski na wylot, ale mimo wszystko dorobiłam napisy do filmów. Jak komuś wadzi, da się wyguglać wersje bez napisów.

czwartek, 9 czerwca 2016

Dwa minusy, czyli Plus

Dwadzieścia lat byłam w Plusie. Dwadzieścia, i wystarczy.

Plus, czyli Polkomtel, dostał koncesję jako pierwszy polski operator GSM, wiosną 1996. Sieć wystartowała w październiku 1996. W listopadzie miałam pierwszy telefon, to, co Plus wtedy miał najlepszego, czyli taki dziwny Sagem czy tam Alcatel bezantenkowy, co było niezwykłym novum, jakieś francuskie barachło, które na jednym ładowaniu baterii wytrzymywało tak mniej więcej do wieczora. Był to duży krok wstecz w stosunku do mojej poprzedniej Nokii Talkman 620, ale Nokia ważyła nieco ponad 2 kilo, miała dołączaną dodatkową antenę o długości półtora metra oraz akcesoryjny plecaczek w stylu militarnym, a to francuskie ścierwo ważyło góra 30 deko i mieściło się w torebce.

Więc jesienią tego roku byłoby 20 lat w Plusie. Ale nie będzie.

Potem, w 1997, jakoś szybko przesiadłam się na Ercissona, GA628, jeszcze go gdzieś mam w szfladzie biurka chyba. Były do niego dwie baterie, ta oryginalna wystarczała na jakiś tydzień czuwania, a ta cienka, którą sobie dokupiłam jako bajer, trzymała pałer koło trzech dni. No, dzięki tej oryginalnej Ericsson zyskał wśród moich znajomych ksywę "żelazko". Ten Ericsson był jednym z pierwszych telefonów, które można było "personalizować", przez nałożenie kolorowego panelu na knefle. Jakieś 90% ludzi miało niebieskie, bo takie były w zestawie. Szukałam kilka miesięcy żółtego panelu bezskutecznie, aż zmieniłam telefon na kolejny.

Potem przelotnie miałam jakieś Motorole StarTAC, ale klapkowość do mnie nie przemówiła. Strasznie chciałam mieć tego pierwszego Siemensa z mp3, ale trafiła mi się Nokia 6210, którą jakoś tam zaakceptowałam, więc uznano w korpo, że "Haase lubi Nokie" i po chwili dostałam tę 6310i, która chyba z Nokii była najudańsza, acz łączenie się z netem na PowerBooku było bolesnym wrzodem na dupie i ćwiczeniem cierpliwości. 6310i pozbyłam się ze śpiewem na ustach, kiedy Sony Erisccon wypuścił T68, Jezu, wreszcie iSync działał bezboleśnie po BT (a i ten doczepiany aparacik miałam, co to robił jakieś mikroskopijne portreciki pamięciowe, bo przecież nie zdjątka). Co ciekawe, tę starszą Nokię 6210 miałam z zestawem słuchawkowym w aucie przez bardzo długi czas, kiedy już z SE T68 przeszłam przez kolejne Soniaki (z sześć modeli) aż do takiego super-hiper, hajendowgo SE C905 (nawet dziś bym sobie takiego kupiła, świetne zdjęcia, doskonałe aplikacje, bardzo odporna obudowa, elegancki, może to jest jakiś pomysł), no a potem już były ajfony.
I wszystko w Plusie. Geez, nawet kupę ludzi tam znałam, od zarządu, przez marketingi i działy techniczne, po cieci. I mam dosyć, i do widzenia.

Bo co?

Bo to. Jak masz telefon w Plusie, to masz konto na tej ich zasranej Muzodajni.

Mi tam muzyczność Muzodajni zwisa dorodnym kalafiorem, ja mam swoje gusta i jakieś 2 albo 3 tys. płyt w domu (winyli, cedeków, kaset, empetrójek kupionych w iTunes Music Store etc.), więc nie muszę tego od nich ściągać. Ale mieli audiobooki.

Tych należnych mi utworów do bezpłatnego ściągnięcia miałam kupę, a jeszcze tam dokupiłam jakąś pulę. Musicie wiedzieć, że złodziejsko-cwaniacka koncepcja Muzodajni odnośnie audiobooków polegała na tym, że dzielono każdą płytę z audiobookiem na jakieś 20 czy 25 odcinków, i każdy był osobnym "utworem". Czasem w pół rozdziału, czasem jeszcze mniej. Np. książka mająca 30 rozdziałów była dzielona na trzy cedeki, a każdy z nich na 25 utworów - razem 75 utworów. Jak masz bezpłatną pulę 25 utworów miesięcznie, to wystarczy na ściągnięcie dwóch całych płyt z muzą, albo 25 pojedynczych utworów, albo, no właśnie, np. 1/3 audiobooka.



Ponieważ jednak pochłaniam wielki ilości książek, czytam równocześnie analogowo dwie albo trzy, jeszcze ze dwie cyfrowo, np. mam żelazny zapas na telefonie i na iPadzie, jak mi się nudzi w autobusie czy w starbuniu, to sobie te moje Fandoriny czy Grimesy wyświetlam. No, a jak jadę autem, albo jak przysypiam na kanapie, to jeszcze myk, słuchaweczka, i audiobook leci.

No i pewnego pięknego dnia Muzodajnia postanowiła, że dobre zastąpi lepszym, i zrobiła nowy interfejs. Jak widzicie, można se przeglądać gatunki. Czego nie ma? Audiobooków. W jami sposób się o tym dowiedziałam? Plus poinformował swoich klientów, że za miesiąc zlikwiduje? Albo, że właśnie zlikwidował? Wysłali info "od dziś wywalamy audiobooki"? A gdzie tam. Weszłam sobie na stronę i odkryłam, że nie ma.

One tam fizycznie były. Nie można było po prostu przenawigować do konkretnej powieści, trzeba było w pole wyszukiwania wpisywać na chybił trafił - może mają Cobena? a jak nie, to może Gerritsen? albo Archera?, a jeszcze musicie wiedzieć, że to nie takie banalne, nigdy nie wiecie, o czym słabo wynagradzany znudzony product manager Muzodajni myśli i czy w ogóle myśli, kiedy raz podaje nazwisko autora jako Mankell, a raz jako Mankel, kiedy uznaje, że Conan Doyle będzie raz Arthurem, a raz Arturem, a przygody mogą być Holmes'a, podczas gdy wspomnienia są Holmesa. A wiecie, że wg Muzodajni są dwaj szwedzcy autorzy, jeden nazywa się Henning Mankell, a drugi Mankell Henning (ten drugi to chyba Węgier, ha, ha, taki hermetyczny żarcik polonistyczny). Ale nic, wyszukiwałam, ściągałam, no i napisałam do tych ćwoków, że coś im się zjebało, że nie ma książek w gatunkach i że może trzeba to poprawić. Ale to już był minus, już tu się czułam jak wśród bydła, któremu w tępe ślepia trzeba tłumaczyć oczywiste rzeczy, bez nadziei na zrozumienie.



I wiecie co? Poprawili. Poprawili na amen. Wywalili książki po cichu zupełnie. No, nie ma. Mam jakieś książki ściągnięte w 1/3 czy w połowie, mam się walić na ryj, bo już je usunięto i więcej nie będzie, i uprzejmie uprasza się spierdalać na bambus. Bo co? Bo gówno. Tak sobie hipotetycznie rekonstruuję rozmowę z Muzodajną, bo Muzodajnia ma klientów w dupie i na maile nie odpowiada. No, może odpowiada, ale ja czekam na odpowiedź drugi miesiąc, i to mnie chyba upoważnia do stwierdzenia, że - nie odpowiada. Jak odpowie za miesiąc, chętnie sprostuję, że nie, że odpowiada w rytmie kwartalnym czy coś.

To znaczy, wiecie, jak piszę "ciule z Muzodajni wywaliły audiobooki", to nie mam na myśli, że zupełnie. Coś tam te ćwoki zostawiły, bo wiecie - oni nie wiedzą, co gdzie mają, więc nawet nie są w stanie skutecznie wywalić. Nie ma więc już "Niespokojnego człowieka" Mankella, ale jest np. "Der gewissenlose Mörder Hasse Karlsson".

Nie ma już "Znaku czterech" Artura Conana Doyle'a, ale ciągle jest "Das gefleckte Band - Ein Sherlock Holmes Abenteuer (Ungekürzte Lesung)" Arthura Conana Doyle, "Der blaue Karfunkel" tegoż autora, a jak ktoś ma potrzebę odetchnięcia od mowy Goethego, to jest "The Adventures of Sherlock Holmes". Co ciekawe, Arthur CoDo (https://muzodajnia.pl/artists/1132000/arthur-conan-doyle) pisał głównie po niemiecku - Muzodajnia ma setki plików książkowych w tym języku, np. cała książka "Sherlock Holmes, Edition 1" (WTF?) podzielona jest magicznym sposobem na 181 rozdziałów, a każdy z nich o idealnej długości 2 minuty i 22 sekundy, intrygujące. Natomiast inny autor, o łudząco podobnym nazwisku Artur Conan Doyle nie opublikował niczego: https://muzodajnia.pl/artists/1347841/artur-conan-doyle - w przeciwieństwie do trzeciego (bracia?) Artura Conana Doyle, który jest autorem Psa Baskerville'ów, o dziwo, po polsku: https://muzodajnia.pl/artists/982151/artur-conan-doyle (pewnie teraz to też usuną). Poszukując "Dżumy w mieście Breslau" (nie ma, była) natkniecie się na "opracowanie" Dżumy Camusa (https://muzodajnia.pl/album/14910/dzuma-opracowanie), zawierające kilkaście zerosekundowych utworów.



No i tak dalej. Ponieważ cały ten burdel z książkami w Muzo- był dla mnie powodem do wk... się i do poczucia, że jestem kretynką, dając się tak traktować, uznałam, że dwadzieścia lat wystarczy. Wal się Plusie, idę gdzie indziej. Wiem, że to bez znaczenia, bo teraz Plus stawia na kibolstwo, a kibolstwu jakieś książki przydają się tylko wtedy, jak są to książki telefoniczne, którymi można nap...dalać tamtych z przeciwnej drużyny. Tym bardziej mi z wami nie pod drodze.


PS. Solorzowcy, jest takie powiedzenie: jak nie potrafisz, nie pchaj się na afisz. Zostańcież przy swoimch ambitnych działaniach takich jak sekundowe naliczanie impulsów, bo sprzedaż cyfrowego kontentu was przerasta.

środa, 1 czerwca 2016

Magdalenka (2): Akacja

Nie poradzę, przychodzi maj i przełom czerwca, na ulicach i w parkach zakwitają akację, a ja, ilekroć znajdę się w zasięgu ich zapachu, myślę o Mamie. A potem smażę w niedzielny poranek pomidory, i przypomina mi się Ojciec z patelnią.



Fot. Wikipedia. Robinia pseudoacacia flower - May 2005 - Adda river - Italy - By Archenzo

To czysty automatyzm, zapach akacji dociera do mózgu, i mózg w następnej nanosekundzie wysyła wewnętrzny obraz Matki, czterdzieści lat temu, wylewającej z białej blaszanej chochli racuchowe ciasto na kwiaty akacji rzucone na patelnię, i w następnym błysku zaczynam się ślinić i robię się okropnie głodna, bo te akacjowe racuchy takie pyszne, i bym chciała więcej, a nigdy nie udawało nam się dosyć tych kwiatów naznosić.

Bo, oczywiście, kwiaty trzeba było zrywać z drzew, a nie rosły nisko, to znaczy te przy ulicach rosną nisko, ale takich się nie je, bo są zwykle usmarowane spalinami, trzeba iść gdzieś do parku, na łąki, za miasto, nad rzekę, i tam są takie strzeliste, i naprawdę trzeba się trochę postarać, czasem powspinać, Matka podsadza, ale jak widzieliście gałęzie i pień akacji, to wiecie, że to krew, pot i łzy, ale warto, warto, bo racuchy pyszne.

Niesiemy potem te naręcza kwiatów akacji, ja przed sobą, Matka zawija w spódnicę, donosimy do domu, płuczemy, teraz trzeba szybko, bo się straci cały zapach i smak, Matka smaży, ja zażeram, w każdym kęsie wyczekuję tej dodatkowej słodyczy, tego bonusu, jakim jest słodki koniec zasmażonej szypułki kwiatowej.

I już od pierwszej klasy podstawówki wryta w pamięć Tosia, czy kto tam w „Plastusiowym pamiętniku” mówiąca „kwitną akacje - idą wakacje”, mijają cztery dekady, a ja cały czas pamiętam ten kawałek, bo przecież nie chodzi o Plastusia i o Tosię (a może trochę o Tosię, bo tych kokard i kitek jej zazdrościłam), tylko akacje, racuchy, seria obrazów i smaków. Tak, teraz, w 2016, wiem, że nie akacja, że to robinia akacjowa, ale kto by na to zwracał uwagę, jak to poza tym brzmi: kwitną robinie - idą wakacje, bez sensu.

Tamten czas, tamta rzeczywistość, to były intuicyjne odkrycia człowieka na wpół dzikiego, dziewięciolatki, która ganiając z chłopakami i strzelając z łuku wywalała się na glebę, intuicyjne przykładała do rozwalonych kolan i łokci liście babki, a przecież nie wiedziała, że, jak dziś głosi Wiki, „babka zwyczajna - (…) Działanie: wykrztuśne, przeciwzapalne, powlekające (osłaniające). W medycynie ludowej świeże liście przykładano na niewielkie zranienia, ukąszenia owadów, zwichnięcia, ropiejące rany, owrzodzenia, napar służył do przemywania trudno gojących się ran.” Po prostu liście babki były pod ręką i były właściwiej wielkości i kształtu, żeby można sobie je było przyłożyć do rozwalonego łokcia, nic nie wiedziałam o „medycynie ludowej” ani o 3000 lat tradycji babki w medycynie chińskiej. A jeszcze można było sobie z babki powróżyć, albo wylosować, kto pierwszy strzela, albo kto lata po strzały, albo kto kryje, bo wyrwany liść babki kończył się takimi cieniutkimi żyłkami, czasem była jedna, czasem trzy, wystarczyła prosta reguła, i bach, raz dwa trzy kryjesz ty.

Latem chodziliśmy na morwy. Rosły, niestety, przy ulicy, więc pewnie sporo ołowiu razem z nimi zeżarłam, ale spadały wielkimi czarnym kiściami, barwiły chodnik, trudno się było powstrzymać, można było jeść kilogramami, jak się udało coś niezeżartego donieść do domu i wypłukać, to mieszałam w misce z cukrem. Nie wiem, ile ubrań zniszczyłam, sok z morwy był cholernie trudny do sprania, a przecież nie było tych wszystkich cudów chemii z Niemiec, chemia z Niemiec to był w tamtych czasach raczej Zyklon B, tak z pierwszych skojarzeń.

Tak, teraz mamy zupełnie sympatyczną chemię z Niemiec, ale morwy nie widziałam chyba ze 30 lat. Podobno tak daleko na północ nie ma tych naszych morw, tu są jakieś takie z białymi owocami, nie próbowałam tego jeść.

Ale taki agrest, co właściwie się z nim stało? Nie jadłam agrestu albo czerwonych porzeczek też z trzydzieści lat, nawet nie wiem, gdzie by to można było kupić. W sklepach, znaczy tych, w których kupuję żarcie, teskach, lidlach, biedrach, kauflandach, almach, nie ma takich rzeczy, jak agrest, który „u Maryśki” w warzywniaku się ładowało z miski szuflą do papierowej torebki, a jeszcze był wybór, agrest biały, agrest czerwony, agrest zielony, czuję jeszcze ten dreszcz, jaki dopadał mnie przy rozgryzaniu tej pierwszej włochatej kuleczki, z której wylewał się ten słodkawy kwasior.
A poziomki? Nie wiem, czy jeszcze ktokolwiek gdziekolwiek je sprzedaje, a przecież to był klasyczny wakacyjny, kolonijny, obozowy, domowy deser, kubek poziomek zalanych śmietaną i posypanych cukrem.

Mirabelki były smakiem końca wakacji, zwane były u nas śmietnikasami, bo lokalnym obyczajem obsadzano nimi między innymi śmietniki, właściwie nie wiem, czemu, bo poza smrodem ze śmietników były tam zawsze jesienią hałdy rozgniecionych mirabelek, nie było opcji, żeby to przejeść, kiedyś próbowaliśmy, przyniosłam do domu wiadro mirabelek rosnących gdzieś przy ulicy, Matka robiła z tego jakieś powidła, były pyszne, ale mirabelki były czymś tak powszechnym, jak trawa. A dziś, no nie ma, może gdzieś na targowiskach się trafią, może przy drodze na Ostrołękę zbieracze jesienią sprzedają, nie wiem, nie jadłam mirabelek ze dwadzieścia lat.

Ojciec był zawsze dosyć wstrzemięźliwy w robieniu żarcia, miał ze trzy opanowane potrawy, w tym jajecznicę, którą, trzeba mu przyznać, robił fenomenalną, choć mega konserwatywną, żadnych tam szaleństw, kiełbacha, czasem boczek, cebulka, sporadycznie szczypiorek. Czasem myślę, że jakby mógł, to by smażył tę jajecznicę na kiełbasie z dinozaura, ale z braku dinozarów musiał się zadowolić kiełbachą ze zwykłej świni. Kiełbacha była naprawę pierwszorzędna, kiełbachę „się woziło”, najlepiej z Liszek, ze Spytkowic, z Przegini Duchownej, a może i z Marcyporęby, bo ta gierkowska za czterdzieści cztery złote to wiesz, ty se ją możesz na patyk nadziać i na ognisku upiec, ale do jajecznicy mi takiej kiełbachy nie mieszaj. Byli ludzie, którzy, wiesz, mówiło się, „on wozi kiełbasę”.

I któregoś pięknego dnia, co ja piszę, dnia, przecież oczywiście, że niedzieli, którejś niedzieli, bo przecież weekend za komuny to był sobotni wieczór i niedziela, więc którejś niedzieli Ojciec zrobił jajecznicę z pomidorami.

Pomidory za komuny były czymś w rodzaju dzisiejszych krewetek, niby można je w każdej biedrze dostać, ale jednak są synonimem czegoś rzadkiego, ekskluzywnego, wyrafinowanego. Pomidory za komuny miały podobny status, najpierw dostępne były tylko latem, więc ta jajecznica z pomidorami musiała być latem, choć już wtedy pojawiała się "inicjatywa prywatna", dzisiejsza młodzież nie rozumie tego grepsu, kiedy o kimś bogatym mówiło się, że wygląda, jakby miał "hektar pomidorów pod szkłem", pomidorów kupowało się niewiele, jeden, dwa, bo miały swoją cenę. Niewiele wcześniej przecież śpiewał o nich Michnikowski:




Pamiętam, jak dziś, , niedziela, dziesiąta piętnaście, Ojciec wnosi patelnię, a na niej jajecznica z pomidorami. Nieufnie, ale spróbowałam, i została mi ta jajecznica z pomidorami do dziś, jak inni mówią, Teleranek - stan wojenny, to ja mam Teleranek - jajecznica z pomidorami, to był jakiś 1975 może, a teraz, czterdzieści jeden lat później, ciągle eksperymentuję, co by tu, może dodać trochę oliwy do smażonych pomidorów, może rozmaryn, tarty tymianek, żeby mi jajecznica z pomidorami wyszła tak, jak wtedy Ojcu, czterdzieści lat temu.

czwartek, 19 maja 2016

Podsłuchane (1): Zakłamana suka

1301
- Ale o co Wam poszło?
- Nie wiem, to ona na mnie napadła.
- To nie sprzyja atmosferze w pracy, wiesz.
- No wiem, ale co mam zrobić? Ona jest taka fałszywa.
- Marlena czy Ola?
- Właściwie obie. Ty tego nie wiesz, wy tam macie swój gabinecik chłopacki i pierdolicie wszystko, co się dzieje w kancelarii.
- Nie pierdolimy, tylko mamy wrażliwe tematy, a z wami się nie da wytrzymać, boście się wszystkie poobrażały i nawet pierdnąć nie można, żeby jakiejś scysji nie było.
- To nie moja wina, ja do niej podeszłam życzliwie.
- Do Marleny czy do Oli?
- Do Aleksandry.
- No tak, do Aleksandry. Życzliwie podeszłaś.
- Ja zawsze podchodzę do ludzi życzliwie, jak zaczynała pracę, to nic do niej nie miałam. Ja jestem taka otwarta, miła, nie mam uprzedzień, przecież jak ja mogę mieć uprzedzenia, trzeba otwarcie podchodzić do nowych ludzi, dla nich to też jest stresująca sytuacja, jest nowa, nie zna firmy, musi tu wszystkich poznać, więc podeszłam do niej otwarcie, pokazywałam jej wszystko, gdzie kawiarka, gdzie co, nawet jej pomogłam lampkę ustawić, żeby mnie nie raziła, bo ona tak ustawiała, że mnie raziła, teraz się zastanawiam, czy nie specjalnie tak.
- Daj spokój.
- No i ona zaczęła pracę, a była taka milutka, wiesz, ja do niej otwarcie, a ta mi się zaczyna zwierzać, no normalnie się zaprzyjaźniać ze mną chcę, no co jest kurwa? To, że jestem otwarta dla każdego i pomocna i w ogóle, to jeszcze kurwa nie znaczy, że każdy ma się ze mną zaprzyjaźniać, co to jest.
- No wiesz, może jakoś mylne sygnały odbierała od ciebie.
- Ale jakie kurwa mylne sygnały, jak jej od razu powiedziałam, słuchaj, Ola, ale nie wciągaj mnie w swoje sprawy, mnie nie obchodzą twoje sprawy sercowe czy tam rżnięcia, czy co ty tam odpierdlasz, bo wiesz, ona po każdym weekendzie musiała mi się zwierzać przy kawiarce w poniedziałek rano, kogo to zaliczyła, bo wiesz, ona karierę chce zrobić.
- Przez bzykanko?
- No chyba.
- No u nas ma małe szanse… ha, ha...
- To tak, z tymi dwoma pedałami, to faktycznie wyżej dupy nie podskoczy. Ty już prędzej.
- Daj spokój.
- No co, chyba jesteś w typie Adriana, nie?
- E, chyba nie.
- Przecież dał ci tę sprawę z przeszczepem nerki.
- On mi dał tę sprawę, bo mu się do Szczecina nie chciało jechać.
- Jak kurwa do Szczecina?
- No do Szczecina.
- Przecież dawca jest z Warszawy, z tego, co pamiętam.
- Dawca jest z Warszawy, biorca jest z Warszawy, i zespół, co pobierał jest z Warszawy, a myśmy ich wszystkich wozili do Szczecina.
- Ale po chuj?
- Nie po chuj, tylko tutaj koordynacja sali i terminu nam się wysypała, a w Szczecinie Adrian kogoś ma i był wolny termin.
- I ty ich wszystkich woziłeś samolotem do Szczecina?
- Nie, tylko biorcę, płaci fchuj kasy, niech ma.
- A dawca?
- Miał auto załatwione w jedną stroną, a z powrotem to nie wiem, chyba go karetka wiozła, ale to już na koszt tamtego szpitala, oni zresztą dostali działę.
- A zespół?
- A tego nawet nie wiem, mieli być na jakąś godzinę, i byli, nawet nie wiem, czy oni wszyscy byli z Warszawy, czy tylko ten nasz dziadziuś.
- On już długo nie pociągnie.
- No tak wygląda, ale może to tylko taka twarz specyficzna.
- Mógłby se przeszczepić twarz.
- Klienci i tak go nie widzą.
- Ale przeszczepy twarzy to jest jazda, wiesz, ile będzie zleceń?
- Nie bierzemy takich spraw, trzymaj się od tego z daleka.
- No teraz jeszcze jest chyba za wcześnie.
- Nawet jak będzie już niewcześnie, to ja bym tego nie brał.
- Czemu?
- Wiesz, jak komuś przeszczepiasz nerkę czy tam jakąś rogówkę nawet, to ludzie tego raczej nie oglądają, nie ma się czemu przyglądać, zwłaszcza jak to jakiś bebech. Jak się klient w dwa-trzy lata nie wysypie, to powoli o tym zapomina i sprawa z głowy. A twarz, no to wiesz, codziennie się ogląda, nigdy nie będzie idealnie, ludzie do końca życia mogą mieć pretensje, jeszcze chuj wie, jak taka przeszczepiona twarz się starzeje, wiesz, za 5 lat przychodzi klientka, 35 lat i wszędzie zmarchy i masz sprawę na pięć lat na wokandzie, bo ona się czuje oszukana, a przecież miała surowe mięcho przed tym, tylko już tego nie pamięta. Nerki, kurwa, nikt se nie ogląda co rano przed lustrem.
- Ale to wiesz, można w dwa ognie takie temat brać.
- Sprzedawać organ i reprezentować w sądzie?
- No tak, przez drugi podmiot.
- Kapną się.
- Nie kapną się. Poza tym jaki to jest rynek, nikt tego na dużą skalę nie robi.
- Najpierw skasować za przeszczep, a potem reprezentować w sądzie, jak coś się spierdoli?
- No.
- Ale to masz konflikt.
- Nie masz konfliktu, przecież im kurwa sam tej śledziony czy tam policzka nie przyszywasz.
- No nie, ale robi to nasz zespół.
- Robi to j a k i ś zespół. Ty jesteś jak notariusz, co przygotowuje dokumenty, żeby se klient kupił mieszkanie, przecież nie odpowiadasz za krzywą podłogę.
- Ale to de facto my ten dom stawiamy.
- Ale klient tego nie wie i nie od nas go kupuje.
- Czyli co, sprzedajemy nową buźkę i dajemy gwarancję, że jak się coś zjebie…
- Opcjonalną.
- No tak, opcjonalną. Normalnie nerka z zabiegiem sześćdziesiąt, a z gwarancją na 5 lat dziewięćdziesiąt.
- Trochę drogo.
- Zapłacą.
- A jak przyjdą po gwarancję?
- Jak się coś spierdoli, to połowa nie będzie mieć czasu i okazji, żeby szukać kwitów. A drugą połowę możemy reprezentować w sądzie przeciwko wykonawcy.
- Ale to nikt nie będzie chciał dla nas robić?
- No co ty, przecież tych zespołów nkt nie znajdzie, przyjadą jakieś Stiepany, wytną, wszyją, i wrócą do swojego Kijowa.
- To kto beknie?
- Nikt.
- Czyli jest pomysł.
- No dobra, a co z tą Marleną?
- Co ma być z Marleną?
- No coś się poprztykałyście.
- A bo ona przyniosła jakieś swoje sprawy z poprzedniej kancelarii i nie robi z nami.
- Jak to?
- No tak to, żre firmowe ciastka, pije firmową kawę i zużywa firmowy papier, a sprawy swoje robi.
- Ale jej klienci płacą nam.
- A gówno tam płacą, powiedziała, że musi pozamykać, że lojalność, że pozyskiwanie klienta, i stary jej powiedział, że ma miesiąc na zamknięcie i zdanie tych tematów, do starej firmy czy coś, i że po miesiącu ma mieć samych płacących u nas.
- No to sama widzisz.
- Ale to było trzy miesiące temu.
- Okurwa.
- No to teraz ty widzisz.
- Trzeba by ją podpierdolić.
- Ale jak?
- Rachunki wyślijmy klientom. Masz dane?
- Mogę mieć, bo u niej to wszystko porozpierdalane w szafce i na biurku. Będzie chaja.
- Co będzie?
- Chaja.
- Ty gruba wieśniaro.
- Ty chudy pedale.
- No dobra, wysyłamy rachunki, Jadzia im wyśle, klienci się wkurwią, że ich podwójnie czardżujemy, i Adriano się dowie, że Marlenka od trzech miesięcy się opierdala na koszt firmy.
- Ale wiesz, jest jeden słaby punkt. Ci klienci mogą zapłacić.
- No tak, to wtedy kurwa będzie gwiazdą.
- Ona już jest gwiazdą. Jak bym jej jebła, jak przychodzi rano i kręci tym dupskiem, wiecznie taka zadowolona, i titiutiu, kochaniutka, co tam u ciebie, Andżela, jak bym jej odwinęła za tą Andżelę w ten chudy ryj.
- No wiesz, to jest ładna laska.
- To ją wyruchaj.
- Daj spokój.
- No właśnie, pedał.
- Naprawdę się przyjebujesz do każdego.
- Daj spokój, przecież ja jestem otwarta, zawsze do każdego mam spoko podejście, życzliwe.
- No właśnie widzę.
- No chyba, że ktoś jest zakłamaną suką, jak Marlenka, albo zasraną mitomanką, jak Olusia.
- Albo pedałem.
- No właśnie, was, chude pedały, nienawidzę najbardziej.

sobota, 14 maja 2016

Magdalenka (1): The Cult, "Love" (1985)



W Trójce magdalenka: leci The Cult, "She Sells Sanctuary".

A ja przenoszę się do tej zasikanej bramy gdzieś na początku Karmelickiej, może to była Karmelicka 3? Albo Karmelicka 5? I ten malutki sklepik, z instytutu na Krupniczej miałam tu trzy kroki, nie było SoundHounda, drogie dzieci, więc stawałam przed takim młodym z bródką i ćwiekami w policzkach, albo przed jego dziewczyną, która na mnie leciała, i mówiłam, słuchaj co to jest, titiii, titiuuuu, that it couldn't be me and be her, in between without you, without you... 

On zamykał oczy, jak był za ladą on, kiwał głową, bujał się cały, mówił, dawaj mała, jeszcze raz, znowu nuciłam, on mówił, hm, brzmi jak coś z kjurów, chyba to ta nowa, zarazara, a tu gdzieś mam w robocie właśnie, a „w robocie” oznaczało te tam na regale polskie brązowe decki dwukasetowe ze średniej wieży, które w kółko kopiowały kasetki, trzeba było poczekać, po chwili była cieplutka kaseta za jakieś nieduże pieniądze, okładka to było czarnobiałe zdjęcie na papierze fotograficznym, z tytułami wypisanymi pismem technicznym od szablonu.

Tego dnia była ona, ona miała inną technikę, powiedziała, zamknij oczy, mała, i przypomnij sobie i zanuć, zamknęłam oczy, tattaaaa taataaa ojeeeee princess, but no virgin, her voice cut like a razor, poczułam, że mnie bierze za rękę, cała w skórach i piercingach, z tym makijażem, but no virgin, powiadasz, powiedziała nisko, chrapliwie, otwarłam oczy, uśmiechała się, to LOVE, kochana, powiedziała, czułam się trochę głupio i było mi gorąco, to LOVE, najnowsza płyta The Cult, powiedziała, tam jest ten kawałek, "Little Face", ale też jest niezły kawałek, "She Sells Sanctuary", posłuchaj.






Kupiłam w milczeniu kasetę, serce waliło mi w gardle, patrzyłam na nią, ale trochę jednak pod nogi, ona patrzyła na mnie uśmiechnięta, zapłaciłam i uciekłam. Płyta mi się, poza "Little Face", tak od razu nie spodobała, ale dorosłam do niej w dwa czy trzy miesiące.

Potem, kiedy wyniosłam się z cholernych Bronowic do Żaczka, do Nowego Żaczka, oczywiście, kupowałam kasety już u tylko u Pudla, na Rynku, tam w oficynie, łączyły te sklepiki te cuchnące moczem bramy, i te dwukasetowe decki do przegrywania płyt. Tę kasetę z Karmelickiej ciągle mam, nagrywana z winyla, słychać trzaski na początku, Pudel nagrywał już z kompaktów, a potem, to już wiadomo, MacMagic, czy jak się tam ten biznes nazywał.

Ciekawe, co ona teraz porabia.

W każdym razie słucham "She Sells Sanctuary" i czuję ten ucisk w gardle, tę krew pulsującą w skroniach, znów jest ten październikowy czy listopadowy dzień, 1985, cały Kraków, jak to Kraków, czuć siarą, zgnilizną, moczem, uciekam ściskając kasetę z tego małego sklepiku w suterenie.

środa, 4 maja 2016

Handen omhoog! czyli prakticznego rozmufka niderlandzki-polska

Drogie Polskie Pracowniki!My wiemy, że wy pożądać wizyta w Królestwo Holandii. Nasza wielowiekowy tradycja multikulturowościowatości do dziś pociągająca ludzi na cały świat, do niedawny Surinam i Indonezja, a ostatni Polaki z polski Czeczi Szfiat. Ale jednak występujący Problemy w naszi kooperazia! My rozumieć, że Wasza mieć inny doświadczenie. Obyczaj gwałcić kury niedobry w Holandia! Obyczaj szczający ulica też niedobry! Wasza mówiący „kurwa” albo „chuj” to jest bardzo pobłażane w Suwalczizna czy inny Rzeszoff, ale nie lubiany Utrecht i Rotterdam! 

tumblr_n60s9tyfgn1tcrkgco1_400My w naszy kraj bardzo tolerancyjna! My rozumieć, jak wy mieć chłopak za mąż i chłopak za żona, ale nie rozumieć, że by pierdzieć w nasz tramwaj! Brudny skarpetki i śmierdzący też niedobry. Mówienie „ty holenderska dupa” bardzo niedobry i szowinistyczne seksizmy!
My nie mogący Was wyrzuciwszy bo cholerny Schengen, my prosiwszy o Waszy współpraca. My opracowali ten poradnik dla waszy lepiej rozumieć nasz kraj, naszy ludzie i naszy zwyczaj. Dzięki ten prosty rozmówka, waszy poznawać bogastwo nasz niderladski języka, języka takich kultura ludzi jak Mondrian, van Gogh albo Erazm z Rotterdamm. My zaszczycający że Polaki znać nasz wielki Huizinga, bo wasza często używać słowa „zrobić z twoja dupa Jesień Średniowiecza”, a my dumny z ta książka.
Dlatego, drogi Polak, uczywszy się ten język, a poznawszy on taki doskonały jak my Polskiemu języku, ty lepiej poznający nasze obyczaje i kulturę narodu, wydawszego takie wybitne syny jak Geert Wilders. Dla wienkszy esthetik my dołonczamy różny ilustraci pokazującemu fkłat niderlandzki we wspulna Europa.

Przyjazd do Holandii

Ręce do góry!
Handen omhoog!
Pokaż mi dokumenty, Polaku!
Toon mij de documenten, de Pool!
Przejście tylko dla Holendrów.
Ga alleen voor de Nederlanders.
Zamknij się
Hou je mond.
Pan tu nie siedział.
De Heer is hier niet zitten.
Pan tu nie stał.
De Heer was niet hier.
Co się gapisz, dupku?
Waar kijk je naar, lul?
Wracaj do kolejki.
Ga terug naar de wachtrij.
1024pxIsaac_Claesz._van_Swanenburg__The_Removal_of_the_Wool_from_the_Skins_and_the_Combing__WGA21986
Reportaż "Polacy w nowoczesnej przędzalni holenderskiej w Utrechcie".
Ile masz pieniędzy?
Hoeveel geld heb je?
Musisz poczekać na swoją kolej.
Je moet je beurt afwachten.
U kogo będziesz mieszkać?
Met wie woon je?
Czy masz tu pracę?
Heeft u hier een baan?
Gdzie ukradłeś tę kamerę?
Waar de camera te stelen?
Pochyl się i rozsuń pośladki.
Leun naar voren en schuif de billen.
Toaleta dla Polaków jest nieczynna.
Toilet is gesloten voor de Polen.
Szczaj do butelki.
Geluk in een flesje.
Przeliteruj „Brzęczyszczykiewicz”
Spel "Brzęczyszczykiewicz"
Nie ma takiego miasta „Lądek”
Er is geen stad "Londek"
Ile masz dzieci?
Hoeveel kinderen hebben?
Czy naprawdę jesteś turystą?
Ben je echt een toerist?
Po co ci te narzędzia?
Wat heb je nodig deze tools?
Kiedy planujesz wyjechać?
Bij het plannen om te gaan?
Nie wierzę ci.
Geloof je niet.
Kowalski i Kowalska to dwa różne nazwiska.
Kowalski en Kowalska zijn twee verschillende namen.
Za 30 dni masz opuścić nasz kraj.
In 30 dagen moet u naar ons land te verlaten.
Jakim cudem masz kartę kredytową?
Hoe kon je een credit card?
Nie wierzę, że nie ukradłeś tego ajfona.
Ik geloof niet dat dit niet iPhone gestolen.
Powinniśmy wprowadzić dla was wizy.
We moeten aan u een visum nodig.
Witaj w Holandii!
Welkom in Holland!

Mieszkanie, hotel

Wszystkie pokoje zajęte.
Alle kamers zijn bezet.
Nie podoba mi się twój wygląd.
Ik hou niet van je uiterlijk.
Wsadź sobie swoje pieniądze w dupę.
Zet uw geld in de kont.
Nie rozumiem.
Ik begrijp het niet.
Mam wolne trzy metry na podłodze.
Ik heb een vrij tien meter op de vloer.
Kaucja wynosi 10 tysięcy euro.
De borg is 10 duizend euro.
Oddaj mi paszport.
Geef me mijn paspoort terug.
W tym pokoju mieszka już osiem osób, ale pan się też zmieści.
In deze kamer, acht mensen langer leven, maar je moet ook passen.
Możecie spać na zmianę.
U kunt slapen voor een verandering.
Nie ma ciepłej wody.
Er is geen heet water.
Nie ma wody.
Er is geen water.
Woda jest w soboty, kiedy myją się wszyscy Polacy.
Water is op zaterdag, wanneer de was al de Polen.
Nie ma gazu.
Er is geen gas.
Nie ma prądu.
Er is geen elektriciteit.
Wodę nalewać tylko do tej linii.
Water werd gegoten op deze lijn.
Chciałbym sprowadzić szwagra z wąsami.
Ik wil graag zwager te brengen met een snor.
Chciałbym sprowadzić teściową z wąsami.
Ik wil graag schoonmoeder te brengen met een snor.
Nie możesz być Polakiem, nie masz wąsów.
Je kunt niet een Pool, hoeft u niet een snor.
Nie możesz tu mieszkać z narzeczoną.
U kunt hier niet leven met zijn verloofde.
Możesz tu mieszkać z narzeczoną, jeśli będę mógł z nią uprawiać seks.
U kunt leven met een vriendin, als ik seks met haar.
Możesz tu mieszkać z narzeczoną, jeśli będę mógł z tobą uprawiać seks.
U kunt leven met een vriendin, als ik seks met jou.
Nie mamy telewizji satelitarnej.
We hebben geen satelliet-tv.
Mamy kanały telewizyjne z Mołdawii (Uzbekistanu, Kirgizji), to chyba gdzieś koło Was?
We hebben tv-zenders uit Moldavië (Oezbekistan, Kirgizië), zal waarschijnlijk ergens in uw buurt?
Mocz i kał oddawać do sedesu, proszę.
Urine en ontlasting te werpen in het toilet, alstublieft.
Nie palić papierosów.
Rook niet.
Nie robić ogniska na podłodze.
Niet schieten op de vloer.
Nie gotować ziemniaków w wannie.
Niet laten koken de aardappelen in de badkuip.
Proszę nie szczać do doniczek.
Gelieve niet pissen in potten.

Poszukiwanie pracy i praca

Nie zatrudniamy Polaków.
We hebben geen gebruik van de Polen.
Oczywiście, będzie pani kelnerką.
Natuurlijk zal je een serveerster.
Czy lubi pani seks?
Hou je van seks?
Oferuję pracę za seks.
Ik bied aan het werk voor seks.
Oferuję seks zamiast pracy.
Ik bied in plaats van sekswerk.
Proszę pokazać piersi i pośladki.
Laat me je borsten en billen.
Ma pani za małe piersi.
Hij heeft u voor een kleine borst.
Czy jest pani chora na AIDS?
Lijdt u aan AIDS?
Czy jest pani chora na choroby weneryczne?
Lijdt u aan geslachtsziekte?
Czy jest pani pruderyjna?
Bent u een preuts?
Czy lubi pan azbest?
Hou je van asbest?
Czy umie pan tańczyć na rurze?
Weet u hoe te dansen op de buis?
Ile worków cementu pan uniesie?
Hoeveel zakken cement hoeft u de hoorn?
Pracujemy sześć (siedem, dziesięć) dni w tygodniu.
Wij werken zes (zeven, tien) dagen per week.
Pracujemy po dwanaście (piętnaście, trzydzieści) godzin dziennie.
Wij werken twaalf (vijftien tot dertig) uren per dag.
W razie wypadku proszę udawać, że nic się nie stało.
In geval van nood, neem dan doen alsof er niets gebeurd is.
Musisz mieć swoje narzędzia.
U moet uw gereedschap.
Czas na lunch to trzy (cztery, siedem) minut.
Lunch tijd is drie (vier, zeven) minuten.
Proszę nie spać na tokarce (betoniarce, prasie hydraulicznej).
Niet slapen op een draaibank (mixer, hydraulische pers).
Proszę nie krzyczeć, zostało jeszcze dziewięć palców.
Alsjeblieft nog niet schreeuwen, negen vingers.
Proszę tu nie krwawić.
Hier kunt u niet uitloopt.
Proszę nie wymiotować z rusztowania.
Gooi geen van de steigers.
Z taką straszną raną musi pan iść gdzie indziej.
Met zo'n vreselijke wond, je moet ergens anders heen te gaan.
Ta noga na pewno panu odrośnie.
Dit been zeker zul je weer opstaan.
Po przyjściu do pracy proszę włączyć tę czerwoną latarnię.
Na het komen werken, schakel dan op een rode lantaarn.
Nie jestem z pani/pana zadowolony.
Ik ben niet met u / je gelukkig.
Jesteś nikim.
Je bent niemand.
Musicie pracować szybciej.
Je moet sneller werken.
Musicie pracować dłużej.
Je moet langer te werken.
Jeszcze tamto pole.
Zelfs op dat gebied.
Jeszcze tylko milion tulipanów.
Slechts een miljoen tulpen.
Dziś dobrze pracowaliście, jutro tylko dwanaście godzin.
Werkte goed vandaag, morgen, net twaalf uur.
Mam przez was straty.
Ik ben door jullie verlies.

Zdrowie

Nie wolno chorować.
Niet ziek.
Nie ma aspiryny, proponuję eutanazję.
Er is geen aspirine, suggereren euthanasie.
Dawca organów.
Donororganen.
Tu może pan sprzedać krew.
Hier kunt u bloed verkopen.
Tu może pan sprzedać szpik.
Hier kunt u merg verkopen.
Tych płynów nie kupujemy.
Deze vloeistoffen niet kopen.
Tu może pan sprzedać nerkę.
Hier kunt u een nier te verkopen.
Tu może pan sprzedać płuco.
Hier kunt u de long verkopen.
Lepiej sprzedać nerkę niż płuco, bo płuca nie odrastają.
Het is beter om een nier te verkopen dan de longen, omdat de longen niet aangroeien.
Zostałem pobity.
Ik werd geslagen.
Tu mnie Holendrzy kopali.
Hier Nederlands schopte me.
Podobno macie tu depresję.
Blijkbaar heb je hier een depressie.
Depresja w Holandii to sprawa geografii.
Depressie in Nederland, is een kwestie van geografie.
Kicham na to.
Ik niezen op.
Sram na to.
Shit op.
Leję na to.
Giet op.
Mam to w dupie.
Ik geef geen shit geven.
Wbiłem palec do mózgu, dłubiąc w nosie.
Ik reed een vinger in de hersenen, in zijn neus peutert.
Ten przedmiot się tam znalazł, ponieważ przypadkiem na nim usiadłam.
Dit item daar aankwamen, omdat bij toeval het zat.
Nie mam ubezpieczenia.
Ik heb geen verzekering hebben.
Proszę otworzyć usta i powiedzieć AAAAAA.
Open je mond en zeggen AAAAAA.
Czy to oko będzie panu jeszcze potrzebne?
Is het in het oog zou je nog nodig?

Związki, hobby

Nie jestem gwałcicielem.
Ik ben geen verkrachter.
Nie jestem bandytą.
Ik ben geen moordenaar.
Nie każ mi myć się w tym miejscu.
Maak me niet te wassen op dit punt.
Dziewczynom w Koninie to nie przeszkadza.
Meisjes in Konin niet erg.
Masz za małego penisa.
Je hebt een kleine penis.
Masz za małe piersi.
Je heb je een kleine borsten.
Jakiej jesteś płci?
Wat is uw geslacht?
Tak, naprawdę jestem kobietą/mężczyzną.
Ja, ik ben een vrouw / man.
Czy należysz do Oazy?
Behoort u Oasis?
Jestem katolikiem.
Ik ben een katholiek.
Chodźmy na mszę.
Laten we gaan naar de mis.
Nie wkładaj mi tego tutaj.
Niet hier zetten.
To grzech.
Het is een zonde.
Ksiądz mnie przed tym ostrzegał.
De priester waarschuwde me voor.
Ksiądz tego nie lubi.
De priester houdt er niet van.
Nie szkodzi, wyspowiadam się.
Het maakt niet uit te bekennen.
Tutaj to grzech, a tutaj to nie grzech.
Hier is een zonde, en hier is het geen zonde.
W wolnym czasie kradnę auta.
In mijn vrije tijd te stelen ik een auto.
W wolnym czasie palę papierosy.
In mijn vrije tijd rook ik sigaretten.
W wolnym czasie oglądam telewizję.
In mijn vrije tijd kijk ik tv.
Czy macie w Holandii jakieś góry?
Heeft u bergen in Nederland?
Okup za psa wynosi 500 euro.
Losgeld voor een hond is € 500.
O tej porze w Białymstoku podpalamy domy czarnuchów.
Op dit moment in Bialystok, zetten we het vuur aan huizen negers.
Pochodzę z Elbląga, to taka mała Holandia.
Ik kom uit Elblag, is zo'n kleine Nederland.
Nie mamy kalendarzyków małżeńskich.
We hebben kalenders huwelijk.
Prawdziwy Papież od dawna nie żyje.
De ware paus is al lang dood.

Weekend i czas wolny

Tylko psy mogą tu robić kupę.
Alleen honden kunnen doen hier heap.
Proszę nie spać na ławce w parku.
Ga niet slapen op een bankje.
Proszę nie spać na dworcu.
Niet slapen op de trein.
Proszę nie spać w metrze.
Gelieve niet te slapen in de metro.

Zakupy

Najpierw proszę pokazać pieniądze.
Ten eerste, neem dan laat geld.
Gdzie kupić zioło?
Waar te weed kopen?
To naprawdę mocne gówno.
Het is echt sterk stront.
Poproszę o słabego skręta.
Geef me een zwakke verbinding.
Poproszę o 10 gram.
Geef me 10 gram.
To się wciąga nosem.
Het snuift.
To się wstrzykuje.
Het wordt geïnjecteerd.
Tak, naprawdę nosimy te drewniane buty.
Ja, je echt draag deze klompen.
Grand_Pensionary_Johan_de_Witt
Typowa Holenderka z miasta.

Restauracja, kawiarnia

Prosimy o butelkę wodę mineralnej i osiem szklanek.
Gelieve fles mineraalwater en acht glazen.
Nie sprzedajemy zupy do termosów.
Wij hebben geen soep te verkopen aan thermosflessen.
Nie sprzedajemy wrzątku.
Wij verkopen geen warm water.
Nie sprzedajemy flaków.
We verkopen geen pens.
Nie ma bigosu/czerniny/żuru.
Er is geen bigos / czernina / Zuru.
Nie mamy potraw z Podlasia.
We hebben geen voedsel uit de regio Podlasie.
Kelnerce nie można dawać klapsa w pupę.
De serveerster kan niet slaan op de kont.
Proszę nie jeść rękami.
Gelieve niet de handen te eten.
Proszę nie rozlewać zupy.
Gelieve niet de soep morst.
Proszę nie siorbać.
Gelieve niet te snuiven.

Miasto

Proszę nie gwałcić dobermana.
Gelieve niet te verkrachten Doberman.
Dlaczego patrzysz na ten samochód, Polaku?
Waarom heb je kijken naar deze auto, Pole?
Proszę nie sikać na ulicy.
Gelieve niet te plassen op straat.

Wieś

Holstein_cows_large1
Typowa holenderka ze wsi. 
Proszę nie gwałcić kozy.
Gelieve niet een geit verkrachten.
Nie podchodzić do wiatraka.
Laat de molen niet te benaderen.
Nie otwierać tamy.
Laat de dam niet te openen.
Nie zamykać tamy.
Laat de dam niet te sluiten.

Problemy

Ręce do góry, a wszyscy Polacy położyć się na podłodze!
Handen omhoog, en alle Polen liggen op de vloer!
Używamy gumowych rękawiczek przy kontroli osobistej.
We maken gebruik van rubber handschoenen bij het persoonlijke controle.
Proszę stanąć w rozkroku.
Gelieve uit elkaar staan.
Proszę pokazać rachunki lub faktury na wszystkie te rzeczy.
Gelieve te tonen facturen of facturen voor al deze dingen.
Dres Adidas nie ma pięciu pasków.
Adidas trainingspak heeft geen vijf bars.

Wyjazd z Holandii

Oto decyzja o deportacji.
Hier is de beslissing over de deportatie.
Zbliżają się wybory, musicie wyjechać.
De verkiezingen naderen, moet je vertrekken.
***
PS. Ten tekst jest dosyć ryzykownym pomysłem na obśmianie wzajemnych uprzedeń i stereotypów. Spędziłam ostatnio trochę czasu z paroma wracającymi na chwilę na Oyczyzny Łono rodakami, na co dzień budującymi potęgę Królestwa Niderlandów w ramach pracy na czarno, szaro i biało, i z ich opowieści, których obśmiać nie miałam serca, a zostawić luzem nie potrafiłam, urodził się ten tekst.
Proszę go w żadnym wypadku nie traktować jako mojej opinii na temat jednego czy drugiego narodu, ani tym bardziej jako faktycznego poradnika językowego - wszystkie tłumaczenia są zrobione na odwal się przez Google Translate i prawdopodobnie niderlandzkojęzyczni czytelnicy tego bloga mają zupełnie inne powody do śmiechu przy czytaniu tego.
Domyślam się, że dla paru wzmożonych narodowo Czytelników będzie to okazja do gromkiego wyrażenia swoich przekonań o cywilizacji śmierci i przemyśle pogardy, a dla licznie nawiedzających mój blog Polaków Gorszego Sortu stanie się okazją do wygłoszenia opinii o Januszu Narodów. Oba podejścia są równie nie/uprawnione.
Johanna Haase