Dziś blog wspiera:

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Dr Marta Niepokorna




Martę poznałam korespondencyjnie nieco ponad 30 lat temu. Napisała do redakcji popularnego wtedy tygodnika list, poruszona tekstem i moim zdjęciem, pałowanej na ulicy licealistki. List z redakcji trafił do mnie, i tak się zaczęła ta znajomość.Spotkałyśmy się w ciągu tych 30 lat kilka razy, ale napisałyśmy do siebie kilkaset listów. Spotkania, choć rzadkie, obfitowały w dramatyczne wydarzenia, bo tak chciała historia; listy są dziś zapisem dziwnej relacji, ewolucji, dojrzewania dwóch dziewczyn, historii Polski.


Tygodnik napisał o mnie wiosną 1984; szła tzw. odwilż po stanie wojennym, więc można było tu i ówdzie napisać, że może niekoniecznie władza ludowa musi okazywać swą klasową surowość np. takiej młodzieży, jak ja, która tylko zbłądziła, bo przecież chyba nie obali ustroju siłą. Marta napisała słowa otuchy, że rozumie, popiera, dołączyła wiersz ks. Twardowskiego, "Rachunek dla dorosłego".
Chyba to mnie ujęło, odpisałam, spotkałyśmy się jeszcze chyba w maju czy czerwcu 1984, gdzieś w Krakowie, było licealistycznie i poetycko, no co ja będę opowiadać, kto wtedy żył i spotykał te poetessy, w długich, czarnych, naciągniętych golfach z włóczki, w spranych dżinsach, z gitarą, to wie, a kto nie spotykał, ten niech nie żałuje raczej.
Do kolejnego spotkania doszło jeszcze w lipcu 1984. Wydaje mi się, że tzw. Święto Odrodzenia PRL, które normalnie miało miejsce 22 lipca, w roku 1984 obchodzone było 21 lipca. Pojawiłam się rankiem u Marty na Ochocie, jej miła matka, która zawsze miała mnie, nie bez przyczyny, za wariatkę, podawała herbatę w szklankach i metalowych koszyczkach, po chwili wpadł ojciec Marty, że mamy już natychmiast, zaraz jechać na Stadion X-lecia PRL, gdzie obchody, bo on tam ma robotę.
Ojciec Marty był esbekiem, do końca 1984 zajmował się organizacją ochrony towarzyszy partyjnych. Dzięki temu moi rodzice zobaczyli mnie w 1984 w TVP nieopodal towarzysza Barcikowskiego, na trybunie honorowej, gdzie wraz z Martą robiłam za dorodną polską młodzież machającą kwiatami.
Po występach na stadionie czekały nas jeszcze dwie atrakcje zapewnione przez papę - wizyta na garden party w zaprzyjaźnionej ambasadzie oraz dosyć niespodziewany wyjazd na Rakowiecką, zaanonsowany oczywiście przez tatkę Marty: "chodźcie, pojedziemy zobaczyć, jak Kuronia wypuszczają". Ja tam nic nie widziałam, siedziałyśmy godzinę w służbowym fiacie 132p, ale podobno to było ważkie wydarzenie dla resortowych kolegów starego S., "ale jaja, siłą trzeba go było wyrzucać, bo się bramy trzymał".
Stary S. był zresztą regularnie świetnie poinformowany. 20 października 1984, w sobotę, przyjechałam do Warszawy i spotkałam się znów z Martą. Czas nam mijał na standardowych rozrywkach młodzieżowych dwóch egzaltowanych pannic z epoki: czytanie Cortazara, słuchanie Stachury i The Cure, no sami wiecie (przynajmniej niektórzy). Wieczorem wpadł S. i od progu rzucił: "ojapierdolę, chłopaki chyba zajebali Popiełuszkę""No masz, ale chyba nie z twojego wydziału?", zatroskała się mama Marty. "No chyba nie, ale w sumie to się prosił", skomentował S.
Marta żyła w jakimś świecie równoległym. Jej rodzina - ale też ona - była klasycznymi beneficjentami systemu, nawet na wczasy resortowe jeździli, ale z drugiej strony stałym elementem rytuału były msze patriotyczne za ojczyznę i układanie krzyża na Krakowskim Przedmieściu z kwiatów. Stary S. był źródłem doskonałej opozycyjnej bibuły, nigdy wcześniej nie widziałam takich ilości, "to przejęliśmy w Gdańsku, a to jest z kipiszu u jednego gościa na Nowym Świecie", i tą drogą dostałam wydane na Zachodzie, a zarekwirowane komuś w Polsce rzeczy całkiem chyba legalne, jak "Orange Clockwork", czy "Catcher In The Rye", ale też pirackie przekłady MacLeana albo paryskie wydania dzienników Herlinga (które mnie wtedy okropnie nudziły).
Stary S. po 1984 został odsunięty od "centrali" - dostał fikcyjne stanowisko kierownicze w pewnej wielkiej elektrociepłowni w stolicy, kierował tam komórką SB rozpracowującą nastroje załogi, ale ciągle miał kolegów na stanowiskach.
Nigdy nie wiedziałam, co z pomysłów, zachowań, aktywności Marty było jej spontanem, a co jakimś elementem gry operacyjnej jej ojca. Kiedy zapraszała mnie na "wędrówkę po górach w Czechosłowacji", na miejscu okazywało się, że w Popradzie jej stary ma konferencję z przedstawicielami Veřejnej bezpečnosti CSRS. Przestałam jej ufać i pisać o wszystkim koło 1987.
W 1988, kiedy woziłam ulotki drukowane w Krakowie, do Ostravy, do tamtejszego kombinatu Nová huť Klementa Gottwalda, Marta pisała mi, że ma już dosyć żydowskich ugodowców i że chodzi na demonstracje KPN. W Katowicach demonstracje KPN przyciągały z 8 osób; pamiętam tłum, drący się na milicyjną polewaczkę, która zahaczyła o widzów stojących na wiadukcie przy dworcu: "NIE LAĆ PO PUBLICZNOŚCI", i tych smutnych paru mokrych kapeenowców na ulicy. W Krakowie z KPN było lepiej, ba, było DUŻO lepiej, ale ciągle to były obce mi klimaty, jakieś archaiczne, jakieś XIX wieczne nawiązania, bliższa mi była jednak taka socjaldemokratyczna opozycja w duchu Havla czy Kuronia. (Dygresja - świąteczne maile od pana Krzysztofa Króla, który przeszedł bardzo długą drogę od bycia zięciem Moczulskiego do bycia ministrem u Komora, bardzo są miłe, a ten ostatni, panie Krzysztofie, ten o Bizancjum, także bliski moim pasjom)
Po upadku komuny Marta rozkwitła. Wyszła za mąż za iberystę, zaczęła jeździć po świecie, jej ojciec nawet nie podchodził do weryfikacji w MSW, zwolnił się, robił świetne interesy na prywatyzacji poresortowych mieszkań, nagle mieli gigantyczną kupę kasy; choć i w PRL byli raczej z tych lepiej sytuowanych, ale jeszcze bez szaleństw, własnościowe M-3, za to po 1989 naprawdę ładnie się urządzili. Ja jeździłam po świecie i pisałam, co jakiś czas docierał do mnie jakiś list od Marty, że daję się manipulować, że nie rozumiem dziejowych konieczności albo wulgaryzuję skomplikowane procesy.
Ojciec S. odrodził się nagle w starej-nowej roli w okolicy Nocy Teczek, za rządów Olszewskiego, kiedy został ekspertem do spraw tajnych współpracowników, wciągnął wtedy Martę, zaczęła pisać opracowania, analizy lingwistyczne raportów, na nią formalnie nic nie mieli, więc stała się frontmanką tego tandemu, ojciec miał niedobrą przeszłość, więc służył radą, ale się nie wychylał, co prawda, nic na niego wielkiego nie mieli, zwłaszcza, że umiejętnie manipulował kwitami i formalnie to był szarym urzędnikiem w MSW do 1984, a potem "w proteście" odszedł i został, no kim, no przecież szanowanym pracownikiem energetyki.
Musiała być z tego naprawdę duża kasa, bo po obaleniu rządu Olszewskiego Marta była w furii, pisała do mnie o spisku ubekożydokomuny. Nie przymierała głodem, zaczęła prowadzić badania, bardzo szybki doktorat w bardzo niszowej dziedzinie, etat na UW, zyskała wśród studentów opinię kosy, surowej, choć sprawiedliwej, w naprawdę wysoce teoretycznej dziedzinie humanistyki. Za wczesnego Buzka zaangażowała się znowu, współpracowała z zespołem prof. Kuleszy, pełnomocnika ds. reform ustrojowych państwa. Co zabawne, Kuleszę wkrótce zaczął gnoić jakiś dawny kolega jej ojca, który zarzucił mu kłamstwo lustracyjne. Ciekaw jestem, droga Marto, czy brałaś udział w podłożeniu tej świni.
Rozwiodła się z mężem w 2006; ma syna, który ma dziś 25 lat i nie utrzymuje z nią kontaktów.
Kiedy pisałam jej o mojej znajomości i spotkaniach z bardzo już chorą Teresą Torańską, wyśmiewała mnie, przywoływała tego Kuleszę, jako wielkiego propaństwowca, chyba w opozycji do Torańskiej, która "rozmiękcza twarde osądy dzieleniem włosa na czworo". Nigdy nie darowała Torańskiej książki "My", o tym, jak demokratyczne, antykomunistyczne rządy roztrwoniły cały dorobek i zaufanie w cztery lata, zapis przygnębiających przemyśleń m.in. Jarosława Kaczyńskiego.
Myślę o tym "rozmiękczaniu", ilekroć jestem na Powązkach Wojskowych, na grobie Teresy, i patrzę na ten leżący 30 cm na prawo od Teresy grób prof. Kuleszy. Na ziemi są całkiem blisko siebie.
Marta źle zniosła rewolucję językową przyniesioną przez rozwój technologiczny, używała brzydkich wyrazów wobec mnie, kiedy pisałam "ajfon" albo "makbuk", pouczała mnie, zawzięta, że stworzy kanon i normy. Została wyśmiana, choć udało jej się trochę opublikować tych swoich językowych obsesji. Sam iPhone ją zresztą irytował jako taki, no przecież nie będzie używać tego gówna, ajfon jest dla idiotów, poza tym ona potrzebuje porządnej przeglądarki tekstowej, wolne oprogramowanie, bezpieczne źródła, kochana, ja mogę TYLKO Androida, to taki bezpieczny i transparentny system, oszczędziłam sobie podesłania jej rechotu po aferze Snowdena, ale co mam uciechy, to moje. 
Kwiecień 2010 to znów czas, kiedy się niesamowicie zaktywizowała, zamach, mgła, hel, bomba próżniowa, kłamstwo smoleńskie, komoruskie-tuski mordercy, bierze udział w każdej miesięcznicy od tamtej pory, głośno się modli i śpiewa wszystkie nabożne i patriotyczne pieśni. Ma zdjęcia z wszystkich miesięcznic na fejsie. Od tamtej pory mamy tylko upadek narodu i państwa oraz dyktaturę pedalskiej żydouniokomuny. Kiedy wróciłam z pogrzebu Mazowieckiego, skwitowała tylko mojego SMSa "no i jednego zdrajcy mniej".
Studenci w ciągu ostatnich 4 lat coraz częściej piszą, że jest "zawzięta", "nieprzyjemna", "mściwa", "nieuprzejma", albo "zaślepiona". Ona mi pisze o nich, że to banda kretynów, którzy by dziś nie byli w stanie zdać nie tylko matury, ale nawet egzaminu wstępnego do ogólniaka sprzed 30 lat. Cóż, tu akurat mam podobne odczucia.
I nagle trrrach, 2015, nie poznaję Marty, schudła 20 kilo, nowa miłość, plany, żywioł, fundacje. "Nasi wygrali", pisze, "jest jeszcze nadzieja dla tego narodu". Liczy na posadę rządową, i chyba się nie przeliczy. Pytam ją, co tam u ojca. Nagle korespondencja się urywa, czekam kilka tygodni, wysyłam w końcu SMSa.
"Ojciec Cię serdecznie pozdrawia, u niego wszystko OK, uprzejmie prosi, żebyś o nim zapomniała", odpisuje po kilku dniach.
***
Rachunek dla dorosłego

Jak daleko odszedłeś 
od prostego kubka z jednym uchem 
od starego stołu ze zwykłą ceratą 
od wzruszenia nie na niby 
od sensu 
od podziwu nad światem 
od tego co nagie a nie rozebrane 
od tego co wielkie nie tylko z daleka ale i z bliska 
od tajemnicy nie wykładanej na talerz 
od matki która patrzyła w oczy żebyś nie kłamał 
od pacierza 
od Polski z raną
ty stary koniu
***


PS. Imię i inicjał mojej przyjaciółki zmienione. Reszta, niestety, nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz