Dziś blog wspiera:

sobota, 27 lutego 2016

Cud się nie dokonał


Prapradziadek Alois z pancernika SMS Erzherzog Franz Ferdinand (z kordzikiem, siedzi), z kolegą z trałowca SMS Basilisk oraz dwoma marynarzami z pruskiego pancernika SMS Goeben, który wszedł do portu na remont kotłów. Pola, Dalmacja, lato 1913.


101 lat temu prapradziadek Alois wyruszył z wówczas austrowęgierskiej głównej bazy morskiej Pola*) na pancerniku SMS Erzherzog Franz Ferdinand**), by bronić naszego stylu życia i naszej przestrzeni życiowej, naszej magicznej Przedlitawii, rozciągającej się gdzieś od Bukowiny przez tradycyjnie rozumianą Galicję, austriacki Śląsk, Górną i Dolną Austrię, Karyntię, Salzburg, Dalmację, Krajinę, Triest, Vorarlberg, Morawy.



W ciągu kolejnych czterech lat cały jego świat legł w gruzach, wszystko, w co wierzył, zniknęło. Okazało się, że to całe mówienie po polsku, to teraz na serio, że trzeba od nowa budować państwo, w którym czuł się przybyszem z innej planety.

Jego świat leżał się między Lwowem a Wenecją, a kiedy Wenecję straciliśmy (choć, jak pamiętamy, Tadzio Manna jeszcze tam bez paszportu jeździł), zrekompensował sobie to Triestem, Polą, Zadarem, Kotorem. Dom był pełen bałkańskich potraw aż do mojej młodości, bo przecież i Wiener Schnitzel, i boczek z ostrą papryką, Kartoffellsalat i ajwar, cevapcici i gulasz, i smażona cukinia były elementami naszej "polskiej" kuchni, a dziś niektóre z nich to moje popisowe potrawy, coś w DNA przetrwało...
11816150_1631071773832929_228697869462523997_oSMS Erzherzog Franz Ferdinand

(Piszę "kiedy Wenecję straciliśmy", a przecież w polskiej świadomości historycznej nie zaistniało, że Wenecję mieliśmy, że mimo wspaniałej wiktorii ck floty pod Lissą tragiczna bitwa pod Sadową okroiła naszą ojczyznę z niesprawiedliwie nam odebranych ziem Wenecji Euganejskiej).

Nie, nie tęsknię za tamtą Austrią, za tamtą Galicją, za Przedlitawią, za austriackim Śląskiem. W domu nie wisi portret miłościwie nam panującego Franciszka Józefa, z Bożej Łaski cesarza Austrii, apostolskiego króla Węgier, króla Czech, Dalmacji, Chorwacji, Slawonii, Galicji, Lodomerii i Ilyrii, wielkiego księcia Toskanii i Krakowa, margrabiego Moraw, księcia Górnego i Dolnego Śląska, Modeny, Parmy, Piacenzy, Guastalli, Oświęcimia i Zatora, Cieszyna, Frulii, Raguzy i Zadaru, etc., etc.

Ale wiem, i rozumiem, jakie DZIŚ ma znaczenie i wpływ na geopolitykę, że ze Lwowa jest dużo bliżej do Wenecji niż do Doniecka.
Popatrzcie na austrowęgierski CK banknot z epoki: przecież to była pra-Unia Europejska, pra-waluta Euro i pra-strefa Schengen.
Austria_p17b_2_Kroner_f
I, jak patrzę na trasy swoich wędrówek po świecie (a byłam, kaman, WSZĘDZIE), to jednak dominują te po terenach jakoś związanych z ziemiami, o które 101 lat temu walczył Alois, Alojzy. Jak mam wybór, to wybiorę pljeskawicę, souvlaki, gulasz, a choćby i kluski śląskie. Piwo mogę wypić dowolne, ale jednak chętnej z tych ziem (mogę wymieniać, od Żywca po Efes, bir bira). Wino dowolne, jeśli z Austrii czy znad Adriatyku (Pinot Grigio z niesprawiedliwie utraconego regionu Veneto najchętniej). Białe kamienne mury przetykane cegłą z czasów Konstantyna zapierają mi nadal dech w piersiach. Potrafię się wzruszyć przy resztkach pałacu Porfirogenetów na Blachernach i płaczę przy Nohavicy "Ostravo" i "Tesinska", bo to domuv muj. A kompletnie w dupie mam Wilno, Ostrą Bramę, filomatów i wszystko to, co definiuje historię mazowiecko-podlasko-litewsko-radomską. Czuję więź duchową z Grekami, Chorwatami i Turkami, a nie czuję z Białorusinami i, wstyd powiedzieć, z mieszkańcami Łodzi. Ulice Wiednia śniły mi się, zanim tam pojechałam pierwszy raz, przeżywałam ciągłe deja vu, a tu będzie straż pożarna, a tam za rogiem jest trafika i kupię chesterfieldy.

Kiedy dziś definiowana Polska (a dziś przecież polskość definiuje warszawka, dla której wyznacznikiem polskości są duchy Dziadów Adama M.) świętuje kolejne rocznice powstań i klęsk, nie mogę spytać, czemu, warszawskie ciule, gubicie taki kawał historii? W 2016 będzie 150 rocznica wojny prusko-austriackiej. Pod Oświęcimiem była jedna z pierwszych bitew granicznych tej wojny, na tamtejszym cmentarzu wciąż stoi pomnik i groby tych "austriackich" żołnierzy, pełne polskich nazwisk. Kto dziś wie, że artylerzyści z Oświęcimia i kawaleria z Wadowic spuścili wtedy łomot "Prusakom" - tysz naszim chopom, z Mysłowic i Ząbkowic Śląskich, czytaj: aus Myslowitz und Frankenstein?

Alois 101 lat temu wyruszył na Adriatyk, żeby obronić CK Austro-Węgry przed zmianą; zamiast tego wraz z kolegami, m.in. z niemieckiego pancernika SMS Goeben zaniósł żagiew wojny na Bliski Wschód. On bunkrował 1400 ton węgla na Naxos, jego syn 25 lat później lądował pod Kolymbari na Krecie ze spadochroniarzami Kurta Studenta, ja dziś smażę chorwackie cevapy i węgierską paprykę na oliwie z Kolymbari, otwieram weneckie pinot grigio, smaruję ser ajvarem i mam poczucie, że właśnie zrobiłam nie żadną tam kosmopolityczną, ale naszą lokalną, ojczystą potrawę, bo nasz Heimat to był ten mityczny kraj, którego już nie ma, i o którym w Polsce już nikt nie pamięta.

To jest taka historia Polski i Polaków, o której nikt nigdy Wam nie opowie. Ja bym też nie opowiedziała, gdyby nie butelka bardolino, tak, tak, z Werony, części naszego Królestwa Lombardii, także straconego w haniebnym 1866...
*) Dziś Pula w Chorwacji.
**) SMS = Seiner Majestät Schiff, Okręt Jego Cesarskiej Mości "Arcyksiąże Franciszek Ferdynand".
(Tekst opublikowany przeze mnie na Facebooku w sierpniu 2015).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz